Oto obiektywnie najsilniejszy militarnie, zaprawiony w hybrydowych bojach i najgęściej obsadzony wojskami sojuszniczymi kraj wschodniej flanki NATO jakby struchlał w obliczu wysłania na Białoruś części paramilitarnych oddziałów rosyjskiej Grupy Wagnera. Nie ma dnia, byśmy nie słyszeli od Władimira Putina lub Aleksandra Łukaszenki zapowiedzi czy pogróżek o ćwiczeniach, szkoleniach, przesunięciach na kolejne poligony, a nawet zagranicznych „wycieczkach”, jakie mają chodzić po głowie wagnerowcom. To element wojny informacyjnej od kilku lat prowadzonej przez agresywny wschodni blok z Polską, Litwą i całym Zachodem. Powinniśmy być już do niej przyzwyczajeni.
Hybrydowego zagrożenia ze strony sterowanych z Kremla zakapiorów doświadczonych w terroryzmie i dywersji lekceważyć nie wolno, ale co najmniej dziwne i niezrozumiałe jest podsycanie atmosfery strachu i budowanie przekonania o możliwym ataku przez przywódców kraju, który – słusznie – chwali się rekordowymi inwestycjami w obronność, odporność i sojusznicze relacje. Zaskakiwać musi to, że gdy Łukaszenka z Putinem chcą straszyć Polaków, w Polsce najsilniej wtórują im ci, którzy za bezpieczeństwo kraju są odpowiedzialni i którzy do tej pory budowali w nas przekonanie o sile i nowoczesności rozbudowywanych i doposażanych na niespotykaną skalę sił zbrojnych. Oraz o skuteczności i trwałości międzynarodowych sojuszy politycznych i militarnych, co łącznie sprawić ma, że ani centymetr polskiej ziemi nie będzie narażony na atak, hybrydowy czy zbrojny.