Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Cztery razy „nie”. Skąd takie pytania w referendum PiS?

Premier Mateusz Morawiecki na pikniku wojskowym w Stężycy (woj. pomorskie) 13 sierpnia opowiadał o pytaniu referendalnym w sprawie migrantów. Premier Mateusz Morawiecki na pikniku wojskowym w Stężycy (woj. pomorskie) 13 sierpnia opowiadał o pytaniu referendalnym w sprawie migrantów. Bartosz Bańka / Agencja Wyborcza.pl
W referendum 15 października może nie chodzić przede wszystkim o mobilizację wyborców PiS ani odzyskanie tych utraconych przez prawicę w ostatnich latach. To o co? Podpowiedzią są „rządowe” zmiany w treści pytań.

Jedną z największych zagadek referendum, które PiS chce przeprowadzić razem z wyborami do Sejmu i Senatu 15 października, jest sposób zadania pytań. Wszystkie zostały sformułowane w ten sposób, że PiS zależy na odpowiedzi negatywnej: „nie” dla „wyprzedaży” państwowych firm, „nie” dla podnoszenia wieku emerytalnego, „nie” dla wpuszczania „nielegalnych imigrantów” czy „likwidacji bariery” na granicy.

W teorii wydawałoby się to sprzeczne z podstawowymi zasadami organizowania poparcia. Zdaniem socjologów czy psychologów mobilizacji własnych wyborców lepiej służy głosowanie na „tak”. Żeby sięgnąć do klasycznego polskiego przykładu: nie bez powodu komuniści w 1946 r. tak sformułowali pytanie w referendum, że Polacy głosowali trzy razy „tak” (choć w końcu to nie wyszło, i tak musieli sfałszować wynik). To skąd tutaj to cztery razy „nie”?

Referendum czysto wyborcze

Wiadomo, że w tym referendum nie chodzi o załatwienie jakichś ważnych dla Polski spraw czy rozstrzygnięcie istotnych kwestii, które wymagają zasięgnięcia opinii czy podjęcia decyzji przez ogół obywateli. Referendum ma służyć wygraniu wyborów przez PiS i politycy tej partii nawet tego specjalnie nie ukrywają. Ważnym argumentem jest np. możliwość prowadzenia kampanii referendalnej równolegle do parlamentarnej, co pozwala ominąć limity finansowe. Wygranej wyborczej służy też oparcie pytań na manipulacjach (nikt się teraz nie domaga podwyższenia wieku emerytalnego czy zburzenia płotu na granicy), jawnych kłamstwach (np. o rzekomym „przymusowym mechanizmie relokacji”), użycie słów silnie nacechowanych emocjonalnie („wyprzedaż”, „nielegalni imigranci”, „biurokracja”) czy sięgnięcie po lęki rasowe czy religijne (pytanie o „imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki”).

Ale o tym już napisano sporo, a główne pytanie brzmi: do jakich wyborców i w jaki sposób ma trafić przekaz takich tendencyjnych pytań? Większość publicystów czy polityków opozycji, (słusznie) krytykując tę parodię referendum, wskazuje na to, że ma ono zmobilizować elektorat PiS lub pomóc prawicy odzyskać tych wyborców, których straciła w ostatnich latach (od 2019 r. notowania PiS spadły wyraźnie z ponad 40 proc. do okolic 35 proc., a to nie wystarczy do zwycięstwa).

Jest w tym trochę racji: pytanie o prywatyzację czy wiek emerytalny ma zapewne obudzić lęki przed rządami liberałów w elektoracie prawicy, a pytania o imigrantów i płot graniczny – o rzekomą słabość opozycji w kwestiach bezpieczeństwa. Ale główny adresat tych pytań może być inny.

Chodzi o elektorat Platformy?

Pewną podpowiedzią są zmiany w sformułowaniu pytań, których last minute miał w poniedziałek dokonać rząd (choć nikt nie ma wątpliwości: autorem tych modyfikacji są pisowscy spin doktorzy ze sztabu wyborczego przy ul. Nowogrodzkiej, Rada Ministrów tylko formalnie je przyklepała). Pytanie o wiek emerytalny przestało się odnosić do obecnego wieku emerytalnego (65 lat dla mężczyzn, 60 lat dla kobiet). Teraz brzmi: „Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?”, czyli odnosi się bezpośrednio do decyzji drugiego rządu Donalda Tuska po 2011 r.

Z kolei pytanie o rzekomą „wyprzedaż” zostało doprecyzowane: zamiast „państwowych firm” ma dotyczyć „majątku państwowego” i prowadzić „do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki”. Czyli to pytanie również ma się odnosić się do polityki rządów liberalnych po 1989 r. (a raczej tego, co o niej teraz opowiada PiS)

Wygląda więc na to, że głównym adresatem pytań referendalnych nie jest były czy obecny elektorat PiS, lecz były i obecny elektorat Platformy czy Koalicji Obywatelskiej. I nie chodzi tu wcale o żadną mobilizację czy odzyskanie wyborców, ale wprost przeciwnie – o demobilizację. Propagandystom PiS zależy, żeby tacy wyborcy pomyśleli: „no dobra, lubię Tuska i nienawidzę PiS, ale czy naprawdę chcę, żeby obcy przejmowali nasz narodowy majątek?”. Albo: „czy na pewno chcę, żeby mi podwyższyli wiek emerytalny?”. Albo „wpuścili imigrantów” czy „zlikwidowali barierę”? „To może lepiej zostanę w domu” – ma sobie pomyśleć taki wyborca. Albo już w lokalu wyborczym rozmyślić się, na kogo ma zagłosować (jak wynika z badań, wielu Polaków, czasem nawet kilkanaście procent, podejmuje decyzję już w lokalu wyborczym).

Przecieki z wewnętrznych badań PiS świadczą o tym, że wybrane do referendum tematy – prywatyzacja, wiek emerytalny, migranci czy reakcja na kryzys na granicy z Białorusią – dzielą wyborców opozycji, w tym Koalicji Obywatelskiej. Wielu z nich np. obawia się prywatyzacji, bo wierzą, że państwo lepiej niż prywatne firmy może bronić ludzi przed kryzysami. Lęki dotyczące migracji też nie ograniczają się do elektoratu PiS. PiS miał zresztą testować w badaniach kilkanaście takich tematów i wybrał te, które są dla wyborców opozycji najbardziej kłopotliwe.

Jak odpowiedzieć? Nie wystarczą tweety

Nikt w sztabie na ul. Nowogrodzkiej nie oczekuje, że tacy wyborcy przerzucą swoje głosy na PiS. Polaryzacja między elektoratami prawicy i opozycji demokratycznej jest na to zbyt głęboka. Ale żeby zmienić wynik wyborczego równania, nie trzeba koniecznie zwiększać stanu posiadania po swojej stronie – wystarczy zmniejszyć wynik po stronie przeciwnej. I to zapewne głównie temu służą tak sformułowane pytania referendum.

Tu chodzi o „cztery razy nie” dla Donalda Tuska, Koalicji Obywatelskiej i opozycji demokratycznej. Dla czasów sprzed 2015 r. i „dobrej zmiany”, którym PiS od lat próbuje budować czarną legendę. I kolejnym puzzlem w tej układance mają być pytania referendalne, których wyborcy będą wysłuchiwać do znudzenia w spotach, oglądać na billboardach i w końcu dostaną do ręki w lokalu wyborczym.

To zaś utrudnia opozycji – a szczególnie Koalicji Obywatelskiej – odpowiedź na referendalną manipulację PiS. W tej sytuacji nie wystarczy wezwać do bojkotu referendum czy zbyć pytania jakimś efektownym bon motem w serwisie X (dawniej Twitter). KO musi przekonać przede wszystkim swoich wyborców – tych obecnych i potencjalnych – że w kwestach polityki gospodarczej, emerytalnej, migracyjnej czy bezpieczeństwa zajmuje jasne stanowisko. A to wymaga, po pierwsze, precyzyjnego sformułowania swoich propozycji (także w odniesieniu do wcześniejszych decyzji), a po drugie, ciężkiej kampanijnej pracy, żeby ten przekaz przebił się do własnego elektoratu. Do wyborów zostały dwa miesiące.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną