W PiS trwa spór o zapowiedziane razem z wyborami referendum migracyjne. Część mediów zaczęła nawet pisać, że partia może się wycofać z tego pomysłu. Według naszych informacji samo głosowanie ma się odbyć na pewno, dyskusja dotyczy raczej pytań referendalnych: czy pozostać przy jednym na temat uchodźców, czy jakieś dodać.
Przypomnijmy: w połowie czerwca Jarosław Kaczyński stwierdził w Sejmie, że dyskutowany w Unii Europejskiej projekt paktu migracyjnego to „kpina z Polski” i „wyjątkowo bezczelna dyskryminacja”. Prezes się na to nie godzi i zapowiedział referendum w sprawie rzekomej „przymusowej relokacji uchodźców”, choć unijne rozwiązania wcale jej nie przewidują. W sztabie uznano, że tym referendalnym ruchem uda się zrestartować niemrawą kampanię obozu władzy.
Zagrywki z poprzednich kampanii
Straszenie uchodźcami zawsze PiS wychodziło i opłacało się wyborczo. W 2015 r. Kaczyński mówił o „cholerze, dyzenterii, pierwotniakach i pasożytach” przenoszonych przez uchodźców i jego zdaniem to te słowa przesądziły o zwycięstwie. W kampanii samorządowej w 2018 r. Anna Plakwicz i Piotr Matczuk, którzy dziś też odgrywają w sztabie ważne role, mieli wymyślić spot przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Zagrali na stereotypach odwołujących się do różnic narodowościowych, etnicznych i wyznaniowych. Przekaz miał być prosty: jeśli wygrają kandydaci PO, Polska zostanie zalana przybyszami z całego świata i stanie w płomieniach. Plakwicz w mailu do współpracowników określiła klip mianem „atomowego uderzenia”.
Pod wpływem m.in. zamieszek we Francji i unijnej dyskusji o uchodźcach PiS uwierzył, że i tym razem takie „atomowe uderzenie” zmiecie Platformę i pomoże partii utrzymać władzę. Pomysłem referendum próbował doprowadzić do polaryzacji i podgrzać proste podziały na tych, którym zależy na bezpieczeństwie obywateli, i na tych, którzy godzą się na zalew uchodźców pod dyktando Niemiec i Francji.
Okazało się jednak – nie pierwszy zresztą raz w tej kampanii – że stare przepisy na sukces teraz nie robią na wyborcach aż tak dużego wrażenia. Co więcej, według badaczy wyborczych nastrojów, którzy pracują dla Kaczyńskiego, temat relokacji uchodźców najbardziej mobilizuje wyborców Konfederacji i podnosi jej notowania. A to przysparza prezesowi zmartwień. Wiadomo, że Kaczyński musi liczyć na jakiś alians z Konfederacją, bo wygląda na to, że PiS nie ma szans na samodzielną większość. Dla Zjednoczonej Prawicy byłoby lepiej, żeby konfederaci mieli mniej szabel w Sejmie, bo wtedy apetyty na posady rządowe (i w spółkach) nie byłyby aż tak wybujałe.
Mało tego, okazuje się, że dla wyborców PiS większym problemem są uchodźcy z Ukrainy, którzy – tak uważa elektorat Kaczyńskiego – dostają od rządu za dużo pieniędzy i przywilejów. To też pomaga Konfederacji, która nie ma dla tej grupy zbyt wiele zrozumienia.
Tusk miał dać się w to wciągnąć
Nowogrodzka była też mocno zaskoczona reakcją samego Donalda Tuska na referendum. – Trzeba mu oddać, że całkiem zręcznie to rozegrał – ocenia polityk PiS. – Wiadomo, że był promotorem polityki migracyjnej UE, a tu nagle wypomina PiS, że sprowadza do Polski migrantów z krajów muzułmańskich i stwarza zagrożenie dla obywateli Polski. Nasz rozmówca dodaje, że reakcja Tuska obniżyła temperaturę sporu, rozmyła temat i trzeba teraz szukać czegoś nowego, jednoznacznego, jakiejś nowej osi kampanijnego sporu.
Jest na to kilka pomysłów. Jednak w mocno rozszerzonym sztabie PiS pod wodzą Joachima Brudzińskiego, który miał godzić wszystkie koalicyjne frakcje, trudno o referendalne porozumienie. – Ziobryści chcą dopisać kilka ideologicznych i ostrych pytań, frakcja Morawieckiego woli raczej łagodzić, żeby nie mobilizować elektoratu Konfederacji, bo liczy na koalicję z PSL. A prezes jeszcze nie podjął decyzji co do ostatecznych pytań – twierdzi nasz informator.
I dodaje, że „referendum na 100 proc. się odbędzie”. Także dlatego – choć tego nawet nieoficjalnie nikt w PiS nie mówi – że kampania referendalna razem z wyborami daje rządzącym możliwość dodatkowego, praktycznie poza limitem, finansowania propagandy wyborczej. A na utrzymanie się u władzy PiS jest w stanie wydać każde pieniądze.
Pytania o gospodarkę i prywatyzację
Kilka dni temu o rozszerzeniu zakresu referendum mówił sam Kaczyński. Podczas wiecu w Woli Rzędzińskiej nie wykluczył kolejnych pytań. „Jeżeli chodzi o nielegalnych imigrantów, mamy jasne stanowisko: »nie i koniec«, ale potrzebujemy waszego wsparcia. I dlatego potrzebne jest nam referendum. Tam może się pojawią jeszcze jakieś inne pytania, a może tylko to jedno, ale potrzebne jest wsparcie narodu, bo musimy zabezpieczyć się przed jakimiś niespodziankami” – przekonywał prezes PiS.
Co to mogą być za pytania? Jeden ze sztabowców mówi, że trzeba postawić na coś nowego, a nie kopiować pomysły z dawnych kampanii. – Czasy się zmieniły i straszenie LGBT nie podniesie słupków poparcia – zauważa.
Jastrzębie w partii mówią o pytaniach dotyczących reparacji od Niemiec – wrzesień i rocznica wybuchu II wojny światowej ma być ważnym kontekstem do promowania tego tematu w kampanii. Onet pisał, że pojawiają się też pomysły na pytanie o stosowanie przez polski rząd unijnego weta w kontekście propozycji odejścia od jednomyślności w niektórych dziedzinach na rzecz większości kwalifikowanej.
Jeszcze inny rozmówca, który jest wpływową osobą w sztabie, twierdzi, że pytania będą dotyczyły spraw gospodarczych i socjalnych. Jak dodaje, poważnie brane jest pod uwagę pytanie dotyczące „zatwierdzenia przez naród 800 plus i prywatyzacji”. – To jest wymierzone w Tuska, który na 500 plus nie chciał dać, kiedy sam był premierem, a majątek państwowy prywatyzował na potęgę – wykłada nasz informator. Dodaje, że jeśli Tusk będzie opowiadał, że zmienił zdanie, jak w sprawie uchodźców, to PiS będzie mu wypominać, że jest niewiarygodny.
Partia rządząca ma badania, z których wynika, że znaczna część wyborców, szczególnie w czasach kryzysu gospodarczego i ogólnej niepewności, jest niechętna prywatyzacji. – Okazuje się, że ludzie czują się bezpieczniej, gdy państwo ma kontrolę nad ważnymi gałęziami gospodarki. Ufają, że ceny nie oszaleją tak bardzo, jeśli przedsiębiorstwa nie będą w rękach prywatnych, a państwo da jakieś ulgi, obniży ceny – opowiada ważna osoba w PiS. Dodaje, że takie odczucia ma też przebadany elektorat PO.
W ciągu kilku dni ścisłe władze PiS – czyli prezydium komitetu politycznego – mają zdecydować ostatecznie, jakie pytania padną w referendum. We wszystkich tych rozważaniach, które toczą się teraz w obozie władzy, nikogo nie obchodzi sens tych pytań. Nie chodzi o to, żeby dowiedzieć się, co naprawdę o danej sprawie myślą obywatele.
Wszystko ma prowadzić wyłącznie do tego, aby zmobilizować swoich wyborców i odciągnąć od urny tych, którzy są po przeciwnej stronie. Referendum to tylko element kampanijnej strategii. Jak mówi mi jeden z polityków PiS, nowe pytania mają poprowadzić partię prostą drogą do sukcesu.