Świat

Morawiecki: „Sorry, przyjaciele komisarze”. PiS znów straszy, żeby odgrzać lęki i spory o migrantów

Szefowa KE Ursula von der Leyen i premier Mateusz Morawiecki Szefowa KE Ursula von der Leyen i premier Mateusz Morawiecki Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
PiS znów straszy relokacją migrantów. Tymczasem kraje UE uzgodniły system „obowiązkowej solidarności”, który pozwala Polsce zastąpić udział w rozdzielniku stosunkowo niedużym ekwiwalentem pieniężnym. Wyszłoby 40 mln euro rocznie. Dla porównania: rachunek za tzw. ustawę kagańcową to 14 razy więcej, czyli 556,5 mln euro (za lekceważenie zabezpieczenia TSUE) sukcesywnie potrącanych z przelewów dla Polski.

Unijni ministrowie w Radzie UE uzgodnili w zeszłym roku kluczową reformę azylowo-migracyjną, która w najbliższych miesiącach będzie negocjowana z Parlamentem Europejskim. Przegłosowane kilka miesięcy temu stanowisko europarlamentu było bardziej promigracyjne i mniej w duchu „twierdzy Europa”, ale w Brukseli najczęściej przeważa głos Rady UE, czyli krajów członkowskich.

Czytaj też: Andrzej Duda mężem stanu? Płonne nadzieje

Morawiecki odgrzewa lęki i spory

Wydaje się, że po paru kompromisach reforma migracyjna zyska poparcie i wejdzie w życie od ok. 2025 r. Wedle przyjętych zasad obecnie w Unii rocznie powinno być rozdzielanych 30 tys. migrantów, w tym – wedle klucza wielkości populacji i PKB – niecałe 2 tys. przypadłoby na Polskę. Jeśli jakiś kraj nie będzie chciał ich przyjąć, nie będzie obowiązku, ale trzeba będzie uiścić tzw. ekwiwalent pieniężny (rocznie 20 tys. euro za jedną osobę). To zaś oznacza, że Warszawa będzie musiała przelać 40 mln euro do unijnej kasy na politykę migracyjną. Dla porównania: rachunek za tzw. ustawę kagańcową to 14 razy więcej, 556,5 mln euro (za lekceważenie zabezpieczenia TSUE) sukcesywnie potrącanych z przelewów dla Polski.

Eksperci Komisji Europejskiej nieoficjalnie wyliczają, że jednorazowa wpłata 20 tys. euro jako ekwiwalentu za nieprzyjęcie jednego migranta w rzeczywistości nie pokryje kosztów przyjęcia go w innym kraju UE. Zresztą i wśród polskich urzędników można usłyszeć podobne opinie. Mimo to polska dyplomacja protestuje, że chodzi o „karę”.

„Dopóki rządzi PiS, nie pozwolimy na to, aby nielegalni migranci wjeżdżali do Polski bez naszej woli. Sorry, przyjaciele komisarze, my się nie zgadzamy na taki dyktat” – napisał na Twitterze premier Mateusz Morawiecki. Projekt reformy złożony w najnowszym wydaniu w 2020 r. istotnie pochodzi od Komisji Europejskiej, ale nabrał świeżości nie za sprawą „przyjaciół komisarzy” Morawieckiego, lecz rządów państw Unii.

Przeciw reformie w Radzie UE w zeszłym tygodniu zagłosowały tylko Polska i Węgry (wstrzymały się Słowacja, Bułgaria, Litwa i Malta). Jednak wielogodzinne rokowania toczyły się wokół przekonywania Włoch rządzonych przez Giorgię Meloni, w której PiS długo upatrywał swojej antybrukselskiej „przyjaciółki”, a nie było już prób przekonywania Polaków i Węgrów. Warszawa czy Budapeszt i tak zagłosowałyby – takie przekonanie dominuje w UE – przeciw każdemu rozwiązaniu solidarnościowemu w kwestii migracji.

Protesty Morawieckiego to próba odgrzania starych sporów i lęków. Obowiązkową relokację UE doraźnie zastosowała podczas kryzysu z 2015 r. po przegłosowaniu jej wbrew Węgrom, Czechom i Słowacji (rząd Ewy Kopacz był „za”). W kolejnym roku Komisja Europejska przedłożyła projekt stałego rozdzielnika uchodźców skrojonego pod kolejne przesilenia migracyjne (ceną za nieprzyjęcie jednej osoby z relokacyjnego podziału miało być aż 250 tys. euro). Relokacja z 2015 r. okazała się jednak tak „toksyczna” politycznie dla Unii (i mało skuteczna), że projekt utknął w szufladach. W Brukseli przyjęto, że przy ewentualnych nowych przepisach należy szukać konsensusu, co już zupełnie zamroziło plany takiej reformy.

Czytaj też: Bruksela przyjęła polski KPO. To nie oznacza wypłat

Nie trzeba u siebie przyjmować nikogo

W ostatnich latach Bruksela zaczęła się przymierzać do „elastycznej solidarności”: poszczególne kraje mogłyby radykalnie minimalizować liczbę relokowanych migrantów w zamian za inne formy pomocy, np. dla Grecji czy Włoch. Aż ostatecznie w tym roku szwedzka prezydencja w Radzie UE zaproponowała system „obowiązkowej solidarności”, w którym przykładowo Polska – dzięki opcji z ekwiwalentem – nie musiałaby przyjmować nikogo.

Czechy przy głosowaniu w Radzie UE zgłosiły postulat, by wyłączyć je z systemu „obowiązkowej solidarności” z krajami Południa ze względu na przyjmowanie uchodźców z Ukrainy (najwięcej w Unii w odniesieniu do własnej populacji). Niewykluczone, że takie ulgi będą ostatecznie stosowane, ale nie stanowią na razie części zeszłotygodniowego kompromisu. Na argument o Ukraińcach powołuje się również Polska. Tyle że w tej sprawie ponad rok temu Rada UE jednomyślnie uruchomiła – pierwszy raz w historii – system „ochrony tymczasowej”, czyli pełnej swobody przemieszczania się i osiedlania w Unii (z dostępem do systemu zdrowia i opieki socjalnej), co doprowadziło do samoistnej relokacji. Obecnie Ukraińców zarejestrowanych w ramach „ochrony tymczasowej” jest więcej w Niemczech niż Polsce.

„Obowiązkowa solidarność” to cena, jakiej głównie Włochy żądały za przyjęcie na siebie nowych obowiązków w obsłudze trudnej, bo morskiej granicy zewnętrznej Unii oraz prowadzeniu przyspieszonych procedur azylowych. Rzym odmawiał dotychczas rzetelnego stosowania nawet obecnych reguł UE, czyli nie zapobiegał „migracjom wtórnym”. Ci, którzy powinni czekać na rozpatrywanie wniosków pobytowych we Włoszech (kraju ich „pierwszego kontaktu” z UE), bez przeszkód – a zdaniem krytyków czasem nawet z włoską zachętą – podróżują na północ, do Niemiec, Francji, Beneluksu.

Uzgodniona w Radzie UE reforma zakłada, że początkowo 30 tys. migrantów rocznie zostanie objętych przyspieszoną „procedurą graniczną”, a stopniowo ta liczba ma wzrosnąć do 120 tys. W taką procedurę, która zasadniczo ma trwać zaledwie 12 tygodni, będą przede wszystkim wpadać migranci z krajów, dla których wskaźnik przyznawania azylu w UE wynosi poniżej 20 proc., a zatem z góry „podejrzani”, że nie są uchodźcami, lecz migrantami zarobkowymi. Po odmowie prawa pobytu powinni być szybko deportowani, a Włochy – po długim sporze z Niemcami wspieranymi przez Francję – wynegocjowały przepisy, które pozwolą im odsyłać migrantów np. do Tunezji, choć jest dla nich tylko tranzytowym krajem krótkiego pobytu na szlaku do Europy (przed przeprawą przez Morze Śródziemne).

To właśnie te bodaj najcenniejsze dla premier Meloni elementy reformy wywołują największe kontrowersje w Parlamencie Europejskim, bardziej przejętym prawami człowieka.

Politycznym dopełnieniem ugody w Radzie UE stała się w ostatnią niedzielę wspólna podróż do Tunisu premier Meloni, szefowej KE Ursuli von der Leyen oraz Marca Ruttego, premiera Holandii od lat mocno dotkniętej „migracjami wtórnymi” z Włoch. Tunezyjczykom wstępnie obiecano za współpracę spore pieniądze, co nieco przypomina obowiązującą od 2016 r. ugodę z Turcją, która zgodziła się przyjmować od Greków osoby nielegalnie przeprawiające się przez Morze Egejskie. Od początku roku przez Morze Śródziemne do UE przeprawiło się ok. 72 tys. ludzi (w tym 54 tys. do Włoch), czyli niewiele w porównaniu z kryzysem 2015–16. Ale w ostatnich kilkunastu miesiącach tendencja jest mocno rosnąca.

Czytaj też: Posłuszny Duda, czyli powrót Adriana. On wie, że przegrana PiS może być końcem jego bezkarności

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną