Wygląda na to, że to już jakaś nowa świecka tradycja w polskiej polityce – jeśli komuś w oczy zagląda porażka, planuje absurdalne referendum. W 2015 r. ekipa Bronisława Komorowskiego zwołała głosowanie z pytaniami, których dziś nikt już nie pamięta (zdaje się, że było coś o jednomandatowych okręgach wyborczych), co nie uchroniło ówczesnego prezydenta przed nieuchronną już porażką.
Dziś Jarosław Kaczyński żąda referendum w sprawie rzekomej „przymusowej relokacji migrantów”, żeby podreperować słabnące notowania swojej partii. Prezes PiS jest zresztą podobno przekonany (tak mówili jego współpracownicy), że tematem migrantów już raz wygrał wybory w tym samym 2015 r. Wtedy mówił o tym, że przenoszą pasożyty i inne zarazki – nawet nie chcę przypominać z jakich mrocznych czasów wyciągnął tę propagandową zbitkę.
PiS chodzi też o to, żeby odwrócić uwagę od tematu śmierci Doroty z Nowego Targu i rozlewających się po kraju protestów przeciwko realnemu zakazowi aborcji w Polsce. Konsekwencją sojuszu PiS z Kościołem i fundamentalistycznymi organizacjami religijnymi są tragiczne losy Doroty, Izabeli, Agnieszki i wielu innych kobiet.
O co naprawdę chodzi?
Zacząć trzeba od meritum, czyli od tego, o co naprawdę chodzi. W zeszłym tygodniu unijni ministrowie spraw wewnętrznych doszli do porozumienia w sprawie mechanizmu, jak zajmować się rosnącą znów liczbą osób napływających do Europy, przede wszystkim przez Morze Śródziemne. Koszty ponoszą głównie kraje Południa, na czele z Włochami, dlatego to z Rzymem najdłużej negocjowano porozumienie.
Morawiecki: „Sorry, przyjaciele komisarze”. PiS znów straszy, żeby odgrzać lęki i spory o migrantów
Polska i Węgry nic z nikim nie negocjowały, wybrały bezproduktywny sprzeciw – zamiast strać się ująć swoje postulaty w ramach porozumienia, wolały powiedzieć „nie, bo nie”. Teraz wiemy – przynajmniej w przypadku Warszawy – po co to było. Żeby zyskać polityczne paliwo w idącej PiS słabo kampanii wyborczej. Spróbujmy krok po kroku odpowiedzieć na zarzuty PiS, że Bruksela z Berlinem narzucają nam „przymusową relokację migrantów”, a przy Ukraińcach Unia nam nie pomogła.
Migranci? Porozumienie przede wszystkim nie dotyczy nielegalnej migracji czy migrantów ekonomicznych – wbrew kłamliwym słowom polityków PiS – tylko osób ubiegających się o status uchodźców. Czyli takich, którym w kraju grożą prześladowania, więzienie czy nawet śmierć. Włosi wynegocjowali, co jest krytykowane przez organizacje społeczne, uproszczoną ścieżkę deportacji dla osób, które zapewne pod uchodźców się podszywają. W planie jest pozyskanie współpracy krajów trzecich, np. Tunezji, gdzie mają być kierowane osoby niespełniające wymogów (to Beata Szydło mówiła o pomaganiu na miejscu, prawda?). Wszystko to zgodne z postulatami Polski, czyli zaostrzenia polityki migracyjnej Unii.
Przymusowa relokacja? Jeśli chodzi o niewielką liczbę uchodźców, 30 tys. w skali całej Unii, ministrowie chcą wprowadzić tzw. mechanizm solidarnościowy. Miałby on polegać na tym, że zostaliby oni rozdzieleni proporcjonalnie między kraje Unii, żeby obciążyli w całości państw granicznych. Każdy kraj miałby wybór, albo przyjąć pewną liczbę (w przypadku Polski to niecałe 2 tys.), albo – jeśli tego nie chce – wpłacić na specjalny unijny fundusz 2 tys. euro od osoby, co zdaniem ekspertów nie pokryje pełnych kosztów procedury azylowej.
W wypadku Polski możliwe jest więc, że wpłacimy 40 mln euro, co jest niewielką kwotą przy sumach, jakie rząd PiS stracił na kary za niewykonywanie wyroków unijnego trybunału (ponad 550 mln euro), czy niewykorzystanych z winy rządu pieniądzach w ramach KPO (57 mld euro). Co więcej, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w przyszłości z tego funduszu skorzystała także Polska – w razie kolejnego napływu uchodźców np. z Ukrainy czy przez Białoruś. Takiego mechanizmu solidarnościowego Polska się domagała, powołując się właśnie na kryzys wywołany rosyjską napaścią na Ukrainę.
Unia nie pomogła nam przy Ukraińcach? Jeśli już jesteśmy przy Ukrainie: politycy PiS bałamutnie twierdzą, że Unia przy Ukraińcach nam nie pomogła. Po pierwsze, pomogła finansowo, pozwalając nam przesunąć z innych funduszy setki milionów euro. A nowych funduszy nie mogła przyznać, bo… nie było mechanizmu solidarnościowego. Unia wprowadziła za to po raz pierwszy w historii tzw. ochronę tymczasową, dzięki której Ukraińcy mogli się osiedlać w całej Europie i korzystać z usług publicznych jak edukacja czy służba zdrowia na tych samych warunkach, co obywatele Unii. I, co mało kto wie, obecnie w Niemczech zarejestrowanych jest w ramach tej ochrony więcej Ukraińców niż... w Polsce.
Dyktat Berlina i Brukseli? Porozumienie ministrów nie jest ostateczną wersją nowego prawa. W wielu krajach jest wobec niego sporo wątpliwości; dla części jest ono zbyt restrykcyjne, dla innych – zbyt liberalne. Unijne procedury będą trwały dalej, projekt będzie teraz procedowany w Parlamencie Europejskim z udziałem polskich europosłów, także PiS. Będą mieli możliwość przekonania kolegów do swoich argumentów (jeśli spróbują). A, to już na marginesie, z propozycją porozumienia nie wystąpiły wcale Komisja Europejska ani Niemcy, tylko Szwecja, która w tym półroczu sprawuje prezydencję w Radzie UE.
Czytaj także: Zygmunt Bauman o strachu przed imigrantami
Referendum, czyli polityczny plan PiS
Zamiast pracowicie negocjować warunki porozumienia najpierw w Brukseli na spotkaniach unijnych ambasadorów, PiS postanowił zbić na nim polityczny kapitał i znów rozpętać antyimigrancką histerię. „Decyzja UE godzi w polską suwerenność i skądinąd w suwerenność innych państw europejskich” – grzmiał w Sejmie Jarosław Kaczyński. „To jest kpina z Polski, to jest dyskryminacja wyjątkowo bezczelna. I dlatego my się nie zgodzimy. Na to nie zgadza się naród polski”. I ujawnił polityczny plan: „To musi być przedmiotem referendum. I my to referendum zorganizujemy, pamiętajcie o tym, Polacy muszą się w tej sprawie wypowiedzieć!”. Już sobie wyobrażam pytanie w referendum: „Czy popierasz bezprzykładną kpinę z państwa polskiego i zamach na jego suwerenność? Tak? Nie?”.
Swoje dorzucił Mateusz Morawiecki, po raz kolejny potwierdzając swoją reputację, jeśli chodzi o stosunek do prawdy. Snuł obraz Polski, w której wszyscy (podał nawet liczbę: 96 proc.) czują się bezpiecznie, zestawiając go z płonącymi oponami w Paryżu czy Marsylii czy rzekomymi „dzielnicami grozy” w Sztokholmie, które to obrazy omalże tydzień w tydzień przypominają „Wiadomości” TVP. Co można na to odpowiedzieć? Kraje Europy, owszem, mają swoje problemy z migrantami, imigracja trwa tam od pół wieku, ale te państwa w niczym nie przypominają obrazów pokazywanych w pisowskiej propagandzie. A od wzięcia udziału w unijnym mechanizmie solidarnościowym w Polsce nie pojawią się „dzielnice grozy”. Wprost przeciwnie, powtórzmy, w przyszłości to Polska może z niego skorzystać.
Oczywiście Morawiecki musiał spróbować przy okazji zaatakować Angelę Merkel i Donalda Tuska, używając swoich ulubionych słów „nein”, „danke” i „spasiba”. Co już w otwarty sposób pokazuje cel całej hucpy: uderzenie w lidera opozycji, która u progu kampanii przechwyciła inicjatywę od rozleniwionego i pozbawionego nowych pomysłów sztabu PiS. To nie żadna ochrona przed rzekomą „przymusową relokacją migrantów”, tylko czysta rozgrywka polityczna, która ma w cyniczny sposób zagrać na obawach Polaków przed „innymi” i „obcymi”. Po ośmiu latach znów chwyci?
Czytaj także: Po strachach do władzy. W te klocki Kaczyński gra bez skrupułów