Polska jest krajem, w którym nic już nikogo nie dziwi. Niemal codziennie dzieją się rzeczy niesłychane i skandaliczne, którym przyglądamy się bezradnie. A nasza bezradność tylko ośmiela rządzących. Nie ma już chyba niczego, co zdołałoby ich pogrążyć w oczach ich wyborców. I to im całkowicie wystarczy. Czy dymisja – na pięć dni przed wyborami – szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmunda Andrzejczaka oraz dowódcy operacyjnego WP gen. Tomasza Piotrowskiego może zaniepokoić Polaków na tyle, by niektórzy odwołali swoje wyborcze poparcie dla PiS? Pewnie będą tacy, choć liczne przykłady skandali, które spłynęły po PiS jak po (excuez le mot) kaczce, każą zachować umiar w tych nadziejach. Skoro jednakże liczy się każdy głos, to opozycja byłaby nieroztropna, nie próbując tego wykorzystać.
Donald Tusk o kryzysie generalskim
Owszem, Donald Tusk wystąpił na tle flag z bardzo sążnistym przemówieniem (nazwanym potem przez Morawieckiego „żałosną inscenizacją”) i można je traktować jako próbę politycznego zdyskontowania dramatu, jaki dzieje się wokół naszej armii. Byłoby jednak niesprawiedliwością sprowadzać to wszystko do kampanii wyborczej. Słowa byłego premiera, słowa poważne i smutne, musiały paść, jeśli nadal pretenduje on do przewodzenia polskiemu państwu. Mówił: „Polską wstrząsnęła dziś informacja o złożeniu dymisji przez szefa sztabu generalnego, pana gen. Rajmunda Andrzejczaka i dowódcę operacyjnego sił zbrojnych, pana gen. Tomasza Piotrowskiego. Przed chwilą otrzymałem informację o dymisjach kolejnych dziesięciu oficerów dowództwa generalnego.