Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kryzys w polskiej armii służy opozycji. Powodów do radości jednak nie ma

Czy dymisja szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego oraz dowódcy operacyjnego WP może zaniepokoić Polaków na tyle, by niektórzy odwołali swoje wyborcze poparcie dla PiS? Czy dymisja szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego oraz dowódcy operacyjnego WP może zaniepokoić Polaków na tyle, by niektórzy odwołali swoje wyborcze poparcie dla PiS? Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl
Awantura wokół dymisji najważniejszych dowódców WP z pewnością nie przysporzy głosów partii Jarosława Kaczyńskiego. I jest to dobra wiadomość dla opozycji. Lecz sprawa jest poważna i swą powagą daleko wykraczająca poza kontekst wyborczy.

Polska jest krajem, w którym nic już nikogo nie dziwi. Niemal codziennie dzieją się rzeczy niesłychane i skandaliczne, którym przyglądamy się bezradnie. A nasza bezradność tylko ośmiela rządzących. Nie ma już chyba niczego, co zdołałoby ich pogrążyć w oczach ich wyborców. I to im całkowicie wystarczy. Czy dymisja – na pięć dni przed wyborami – szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmunda Andrzejczaka oraz dowódcy operacyjnego WP gen. Tomasza Piotrowskiego może zaniepokoić Polaków na tyle, by niektórzy odwołali swoje wyborcze poparcie dla PiS? Pewnie będą tacy, choć liczne przykłady skandali, które spłynęły po PiS jak po (excuez le mot) kaczce, każą zachować umiar w tych nadziejach. Skoro jednakże liczy się każdy głos, to opozycja byłaby nieroztropna, nie próbując tego wykorzystać.

Donald Tusk o kryzysie generalskim

Owszem, Donald Tusk wystąpił na tle flag z bardzo sążnistym przemówieniem (nazwanym potem przez Morawieckiego „żałosną inscenizacją”) i można je traktować jako próbę politycznego zdyskontowania dramatu, jaki dzieje się wokół naszej armii. Byłoby jednak niesprawiedliwością sprowadzać to wszystko do kampanii wyborczej. Słowa byłego premiera, słowa poważne i smutne, musiały paść, jeśli nadal pretenduje on do przewodzenia polskiemu państwu. Mówił: „Polską wstrząsnęła dziś informacja o złożeniu dymisji przez szefa sztabu generalnego, pana gen. Rajmunda Andrzejczaka i dowódcę operacyjnego sił zbrojnych, pana gen. Tomasza Piotrowskiego. Przed chwilą otrzymałem informację o dymisjach kolejnych dziesięciu oficerów dowództwa generalnego. To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy trwa wojna za naszą wschodnią granicą, a na Bliskim Wschodzie narasta konflikt, który lada godzina może zmienić się w konflikt globalny. Szczególnym kontekstem tej sytuacji jest fakt, że za sto godzin odbędą się w naszym kraju wybory parlamentarne. Jak nigdy w ostatnich latach potrzebujemy poczucia stabilności i bezpieczeństwa. Zwracam się w związku z tym do wszystkich oficerów i generałów Wojska Polskiego o zachowanie zimnej krwi i maksimum odpowiedzialności. […] Za kilka dni jest realna szansa, że rządy prawa i konstytucji wrócą także do tej sfery życia publicznego [tj. relacji rządu z armią]”.

Dalej Tusk apeluje do Dudy, aby poinformował społeczeństwo o wszystkich powodach zaistniałej sytuacji, czyli „narastającego chaosu w polskich siłach zbrojnych”, a żołnierzy zapewnił, że po zmianie rządu nastąpi odpartyjnienie wojska. Wyraził też oczekiwanie, że oficerowie (w domyśle: związani z PiS) okażą się po zmianie władzy w pełni lojalni wobec konstytucji (w domyśle: także wobec nowego rządu). Krótkie przemówienie zakończył deklaracją, że „partyjne wpływy i partyjne interesy w Wojsku Polskim zakończą się po 15 października”.

Fatalna sytuacja w polskiej armii

Donald Tusk wystąpił jako „już prawie premier”, co z pewnością wzmocni jeszcze jego wizerunek silnego przywódcy, pewnego swego zwycięstwa. Jego wypowiedź zawierała zakamuflowane wsparcie dla odchodzących oficerów, którzy dla swojego dramatycznego gestu najwyraźniej wybrali właśnie ten moment, aby zaszkodzić PiS i osobiście ministrowi Błaszczakowi, który wielokrotnie upokarzał generałów, a uczynił to również ostatnio, pozbawiając dowódcę operacyjnego prawa organizacji ewakuacji polskich obywateli przebywających w ogarniętym wojną Izraelu i przenosząc to zadanie na „swoich ludzi” w armii, na czele z dowódcą generalnym WP gen. Wiesławem Kukułą (obecnie mianowanym na szefa sztabu generalnego). Jednocześnie da się wyczuć w tym oświadczeniu Tuska coś na kształt pogróżki wobec oficerów awansowanych w ostatnich latach „po linii politycznej” i zależnych najpierw od Antoniego Macierewicza, a obecnie od Mariusza Błaszczaka: niechaj nie próbują bruździć nowej władzy!

Rzecz jasna wywołany do tablicy Andrzej Duda nie może nic powiedzieć, ale zaczepka pod jego adresem znaczy jedno: jeśli Tusk będzie premierem, presja na prezydenta będzie ogromna. Łatwe życie Dudy skończy się wraz z utratą władzy przez PiS. To ważny sygnał, bo przecież mogłoby być dokładnie odwrotnie.

Sytuacja przeoranego przez PiS wojska jest fatalna. Także sytuacja wizerunkowa. Przywódcy Zachodu doskonale wiedzą o nieszczęsnej rosyjskiej rakiecie, przypadkiem znalezionej w lesie; wiedzą też o pushbackach, zwłaszcza po histerycznej awanturze, jaką PiS urządził wokół filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” (Straż Graniczna nie jest częścią armii, lecz dla spraw wizerunkowych nie ma to znaczenia). Międzynarodowej klasie politycznej wiadomo, że polskie wojsko jest narzędziem służącym celom partyjnym i propagandzie, a jego zdolności obronne są sprawą drugorzędną w stosunku do tego wszystkiego, co może przyczynić się do poprawy notowań PiS jako partii wielbiącej armię i zaangażowanej w militarystyczny patriotyzm. Parady wojskowe, filmy propagandowe, a przede wszystkim chaotyczne i całkowicie dowolne, a przy tym szalenie drogie zakupy uzbrojenia mają wywołać wrażenie, że Polska jest silna, a władza dba o bezpieczeństwo militarne. To nieprawda. Gdy odchodzą najwyżsi dowódcy, to znaczy, że w ich własnym poczuciu utracili możliwość wykonywania swoich obowiązków. A jeśli się tak stało, to dlatego że decyzje w sprawach wojskowych podejmują nie oni, lecz władze polityczne. A decyzje te służą celom propagandowym i politycznym, a nie dobru wojska i obronności.

Marnotrawienie przyjaźni z Ukrainą

Gwarantowana konstytucyjnie cywilna kontrola nad armią nie oznacza, że minister kupuje sobie, co chce i ile chce, z pominięciem procedur i konsultacji. Ale Błaszczak czy wcześniej Macierewicz tak to właśnie rozumieją. I wydaje im się, że jak pokażą Amerykanom, jak dużo (pożyczonych) pieniędzy wydają na zbrojenia, to Wujek Sam poklepie ich po plecach. Niestety, to nie działa tak, jak sobie naiwnie wyobrażają aparatczycy PiS. Zachód widzi, że polski rząd jest w stanie zaprzestać dozbrajania Ukrainy i wspierania jej aspiracji na niwie europejskiej tylko dlatego, by zjednać sobie antyukraińsko nastawioną część polskiego społeczeństwa. Taki przedwyborczy koniunkturalizm budzi wśród przywódców jedynie zażenowanie. Do tego dochodzi złość z powodu bezczelnego procederu handlu wizami, kierowanego przez ludzi z MSZ.

Wielki kapitał przyjaźni z Ukrainą z dnia na dzień jest marnotrawiony. Nadal zapewne jesteśmy krajem tranzytowym dla broni i amunicji w kierunku Ukrainy, ale wymusza to jedynie nasze położenie. Nie należy tego mylić z pozycją międzynarodową. Tej właściwie nie ma już w ogóle. Unia Europejska poradzi sobie z nami i z Węgrami, po prostu tworząc nowe struktury i mechanizmy, do których już nas nikt nie będzie zapraszał. A że skończą się też dotacje, nasze członkostwo w naturalny sposób zwiędnie i zredukuje się (oby) do udziału we wspólnym rynku towarów i pracy, Erasmusa i kilku tego rodzaju obszarów. I dokładnie tego chciałby przecież PiS.

Nie wiadomo, na ile Polacy przejmują się tym, co dzieje się w wojsku. Wątpliwe, aby mieli przekonanie, że Polska jest silnym krajem, zdolnym bronić się przez Rosją. Raczej już liczą na Amerykę. Dlatego wielu z nas jest obojętne, kto tam rządzi w armii. Z grubsza spodziewamy się, że ludzie wyznaczeni przez PiS – jak wszędzie. Być może wielu jest nawet zaskoczonych, że dotychczas nie do końca tak było.

Niestety, zło się wydarzyło

Na razie PiS nie wie, jak ma zareagować. Usiłował podważać słowa Tuska o kolejnych odejściach oficerów, ale te są faktem. Kryzys jest oczywisty. Dlatego zdecydowano się nie tyle udawać, że nic się nie stało, lecz zdyskredytować byłego premiera, który chce zbić na tym niegodny kapitał polityczny. Nielojalny Tusk znowu wbija Polsce nóż w plecy, zamiast pochwalić znakomicie zorganizowaną akcję ewakuacyjną w Izraelu. Morawiecki zaatakował Tuska frontalnie: „Nie ma przyzwoitych słów, aby nazwać taką politykę szefa opozycji Donalda Tuska”. Niestety, zło się wydarzyło. I to nie po raz pierwszy. Była rakieta w lesie, był wypadek helikoptera, nie mówiąc już o pushbackach i ich ofiarach. Teraz doszła wypowiedź Morawieckiego zapowiadająca zakończenie dostaw broni dla Ukrainy.

Wyzywanie Tuska od zdrajców dawno już się zbanalizowało i nie pomoże. I nawet jeśli szerokich kręgów wyborców PiS sprawa dymisji generałów i wysokich rangą oficerów nie tak bardzo obchodzi, to z pewnością obchodzi środowisko wojskowe, które wraz z rodzinami liczy sobie dobre kilkaset tysięcy osób. Awantura wokół dymisji najważniejszych dowódców WP z pewnością nie przysporzy głosów partii Jarosława Kaczyńskiego w tej społeczności. I jest to dobra wiadomość dla opozycji. Lecz, potwórzmy, sprawa jest poważna i swą powagą daleko wykraczająca poza kontekst wyborczy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną