Jarosław Kaczyński w powyborczym wystąpieniu wspomniał wprawdzie o możliwości bycia w opozycji, ale zapowiedział też walkę o kontynuację realizacji programu PiS. Mówił też tak: „To nie jest w tej chwili droga zamknięta. Pamiętajcie o tym, że przed nami jeszcze dni walki, dni różnego rodzaju napięć, ale finał w postaci tego, co uczyniliśmy dla Polski, ten finał będzie ostatecznie naszym, ale przede wszystkim Polski zwycięstwem. Niezależnie od tego, jaki będzie ostateczny rozkład głosów, uczynimy wszystko i zwyciężymy”.
Co oznaczała zapowiedź walki i napięć? Można ją rozumieć rożnie. Np. jako zapowiedź przekupstwa czy szantażu, by przeciągnąć na stronę PiS posłów z innych partii (choć tym razem brakuje mu aż 37 mandatów).
Wypowiedź prezesa można by rozumieć też tak, że np. mógłby chcieć wykorzystać przejęte przez PiS organy państwa: Państwową Komisję Wyborczą, neo-Izbę Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego czy nawet sam urząd piastowany przez prezydenta Andrzeja Dudę, by np. mocno opóźniać realizację wyniku wyborów. PKW już pokazała, że potrafi interpretować prawo w interesie PiS.
Czytaj też: To zmierzch PiS i Jarosława Kaczyńskiego
Twórcy Konstytucji byli przewidujący
Jakie te organy mają możliwości? Tym razem okazuje się, że twórcy Konstytucji byli przewidujący i – np. inaczej niż w procedurze zaprzysiężenia sędziów TK – wyznaczyli różne nieprzekraczalne terminy kolejnych kroków po wyborach. Choć i tu PiS mógłby zastosować metodę szatniarza z „Misia”: „Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi?”.
I tak: PKW nie ma pola manewru, żeby np. grać na zwłokę. Co prawda ma obowiązek ogłosić wynik wyborów w Dzienniku Ustaw i nie ma na to terminu, ale prezydent ma wyznaczone 30 dni na zwołanie nowego Sejmu nie od ogłoszenia wyników przez PKW, ale od dnia wyborów (czyli najpóźniej 15 listopada). A następnie od tego posiedzenia ma do 14 dni na desygnowanie premiera (czyli najpóźniej do 29 listopada).
Za to już protesty wyborcze można składać dopiero po ogłoszeniu wyników w Dzienniku Ustaw, a o ogłoszeniu decyduje nie tylko PKW, ale też urzędujący premier, bo to on publikuje ten akt. A pamiętamy przecież, jak pisowska premier Beata Szydło odmówiła publikacji niepasujących jej rządowi i partii wyroków Trybunału Konstytucyjnego, by zapobiec ich wejściu w życie.
Desygnowany na premiera polityk ma 14 dni na przedstawienie Sejmowi kandydatów na członków rządu i uzyskanie absolutorium (czyli do 13 grudnia). Opozycja ma większość, a PiS z Konfederacją za mało głosów, by zerwać kworum, więc jeśli kandydatem prezydenta będzie polityk Zjednoczonej Prawicy, Sejm nie da rządowi absolutorium i sam w drugim kroku (w ciągu 14 dni, czyli do 27 grudnia) wyłoni kandydata i udzieli jego rządowi absolutorium. Tego PiS, nawet z Konfederacją, nie zdoła zablokować.
Pytanie hipotetyczne: czy tak łatwo dotrzemy do tego etapu?
Czytaj też: 8 lat PiS w polityce. Piekła nie ma, władzy wszystko wolno
Neoizba obsadzona przez obóz obecnej władzy
Bo tu na scenie pojawia się złożona z neosędziów Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN. Im szybciej PKW i premier opublikują wyniki wyborów, tym wcześniej zacznie ona rozpatrywać protesty wyborcze (muszą być złożone w ciągu tygodnia od ogłoszenia wyników w Dzienniku Ustaw). Jeśli IKN zakwestionuje wybory w jakimś okręgu (a to się już zdarzało), to unieważnia je w tym właśnie okręgu i – zależnie od zakwestionowanego etapu – zarządza np. ponowne liczenie głosów czy powtórkę głosowania, PKW natomiast wygasza mandaty parlamentarzystom, których wybrano w tym okręgu. A jeśli stanie się to po pierwszym posiedzeniu Sejmu lub Senatu, parlament dalej pracuje bez osób, którym wygaszono mandaty. Pracuje, a więc – zależnie od etapu – głosuje nad absolutorium dla wskazanego przez prezydenta kandydata na premiera i skomponowanym przez niego rządem (krok pierwszy) lub wybiera własnego kandydata (krok drugi). Jeśli mandaty zostaną zakwestionowane już po wyborze premiera, zmiana układu głosów być może mogłaby się przydać do torpedowania ustaw proponowanych przez jego rząd.
Oczywiście zakwestionowanie wyborów – tak w okręgu, jak i w kraju – nie jest proste. IKN musiałaby stwierdzić, że doszło do któregoś z wymienionych w kodeksie karnym przestępstw przeciwko wyborom, a dodatkowo, że miało to wpływ na wynik. I tu jest pies pogrzebany, bo to, czy dane zdarzenie miało, czy nie miało wpływu na wynik wyborów, zależy od – w gruncie rzeczy arbitralnej – oceny Sądu Najwyższego. Do tej pory mieliśmy do czynienia raczej z dużą powściągliwością SN w ocenie tego, co mogło wpłynąć na wynik wyborów.
Np. w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. osoby niewidome złożyły protesty wyborcze na złamanie wobec nich zasady wyborów tajnych i bezpośrednich, bo musiały prosić osoby trzecie, by wypełniły im karty do głosowania (karty brajlem wprowadzono później). Zaś w wyborach prezydenckich w 1995 r. wpłynęło blisko 600 tys. protestów wyborczych, których autorzy twierdzili, że gdyby wiedzieli, że Aleksander Kwaśniewski wprowadził wyborców w błąd w sprawie wykształcenia (podał, że ma wyższe, choć nie zrobił magisterium), to by na niego nie zagłosowali. SN stwierdził, że nie można udowodnić, że gdyby nie informacja o wykształceniu, Aleksander Kwaśniewski przegrałby z Lechem Wałęsą.
Tym razem IKN może być mniej powściągliwa w ocenie, co wpływa, a co nie na wynik wyborów.
Arbitralnie i ostatecznie
Ta neoizba SN, w całości obsadzona przez rządzącą jeszcze prawicę, orzeknie o tych sprawach nie tylko arbitralnie, ale i ostatecznie. Nie ma prawa do odwołania od postanowienia składu trzech sędziów IKN, jeśli uznają oni, że wybory w tym czy innym okręgu są nieważne, i usunie wybrane tam posłanki i posłów (analogicznie w Senacie). Ich opinię, w formie postanowień, są podstawą do uchwały całej IKN o ważności wyborów i nikt nie jest w mocy tej uchwały wzruszyć.
Przykład najbardziej oczywisty: jeśliby, korzystając ze swojej kompetencji, Izba Kontroli Nadzwyczajnej unieważniła wybory w niektórych okręgach i odebrała wielu posłom opozycji immunitety, to mogłaby być może zmienić układ sił w Sejmie choćby podczas głosowań nad absolutorium dla rządu.
To, że PiS i obsadzone przez niego instytucje mogłyby chcieć utrudnić czy opóźnić realizację woli wyrażonej w wyborach parlamentarnych 2023 r., to daleko idące spekulacje. Jednak są powody do obaw po tym wszystkim, co PiS zrobił, żeby zapewnić sobie fory w tych wyborach.