Kraj

„Tu się Uli nie popiera!” i hejtuje Unię. Marsz Niepodległości wraca do korzeni

Marsz Niepodległości w Warszawie, Stadion Narodowy, 11 listopada 2023 r. Marsz Niepodległości w Warszawie, Stadion Narodowy, 11 listopada 2023 r. Forum
Narodowcy maszerowali przez Warszawę pod hasłem „Jeszcze Polska nie zginęła”. W przemówieniach było mniej nawiązań do krajowej polityki, a więcej oryginalnego nacjonalizmu, nastawionego zwłaszcza przeciw Brukseli i lewicy.

Wprawdzie towarzyszące Marszowi wydarzenia religijne trwały w centrum Warszawy od rana, ale centralnym punktem obchodów rocznicy odzyskania niepodległości było zgromadzenie na rondzie Dmowskiego, zaplanowane na godz. 14. Na początku organizatorzy zaordynowali odśpiewanie hymnu, ale niektórzy uczestnicy już zaczęli odpalać flary, petardy i inne produkty pirotechniczne, skutecznie zagłuszając „Mazurka Dąbrowskiego”. Nawet kilkadziesiąt metrów od samego ronda nie dało się słyszeć pieśni, która nie przebijała się przez huk odpalanych rac. Zaraz potem ze sceny odczytano modlitwę Narodowych Sił Zbrojnych, po czym głos zabrał Bartosz Malewski, prezes zarządu Stowarzyszenia Marsz Niepodległości (SMN), który objął tę pozycję po usunięciu ze struktur Roberta Bąkiewicza. Ten ostatni w piątkowej rozmowie z „Polityką” potwierdził, że weźmie udział w marszu, choć, jak twierdził, jako osoba prywatna.

Aplauz dla Bosaka

Przemówienie Malewskiego było wyraźnie inne od wystąpień, które w poprzednich latach wygłaszał tutaj Bąkiewicz. Znacznie bardziej stonowane, skoncentrowane na historii walki o niepodległość i ogólnych refleksjach na temat zagrożonej suwerenności kraju. Zabrakło nawiązań do bieżącej polityki, ataków na PiS i PO, kwestionowania porządku posttransformacyjnego, co regularnie miało miejsce za czasów poprzedniego kierownictwa SMN.

Malewski przypominał, że „niepodległość nie spadła nam z nieba” i „nikt nie zwolnił nas z obowiązku” dbania o ojczyznę. Podkreślał, że wolność Polacy wywalczyli sobie sami, nie zawdzięczają jej „żadnym obcym ośrodkom politycznym”. Tłum reagował ograniczonym entuzjazmem, znacznie żywiej przyjął Krzysztofa Bosaka, jednego z liderów Konfederacji. Jego wystąpienie było zdecydowane, ofensywne, ostre – przypuścił szarżę m.in. na dawnego publicystę „Gazety Wyborczej” Seweryna Blumsztajna i jednego z liderów Nowej Lewicy Roberta Biedronia. Uznał ich za symbole krytyki polskiego nacjonalizmu i środowisk, z których Bosak się wywodzi. Argumentował, że hasła, pod którymi maszerują narodowcy, zwłaszcza „Bóg, Honor, Ojczyzna”, nie są „faszystowskie”, tylko „tradycyjne”, za co dostał aplauz.

Przemówienia trwały jednak ponad pół godziny, a zgromadzeni na al. Jerozolimskich i w pobocznych uliczkach i przejściach demonstranci zaczynali się już niecierpliwić. Choć ze sceny padały kolejne płomienne deklaracje, w pewnym momencie nikt ich nie słuchał – z ulicy padło gromkie „idziemy!”. Marsz ruszył chwilę przed 14:45.

Marsz Niepodległości: Dwie frakcje, dwa hasła, a między liderami wrze

Kibice i narodowcy z innych krajów

Od samego początku na podwórkach, chodnikach i wokół ronda odpalano petardy, niektóre wywołujące potężny huk w ciasnych, potęgujących efekt alejkach. Sporo w tym roku było rozmaitych grup kibicowskich, dało się wyłowić z tłumu ludzi w szalikach KS Toruń, Zagłębia Sosnowiec, Legii Warszawa. Najwięcej było mężczyzn z symbolami Jagiellonii Białystok, zgromadzonych w ciasnej uliczce przy Widok Towers. Większość miała zasłonięte twarze, z naciągniętymi na nie szalikami z przekreślonym sierpem i młotem, logo klubu oraz białym orłem na czerwonym tle – byli jedną z głośniejszych grup, skandujących „narodowe Podlasie” oraz „Bóg, Honor Ojczyzna”.

Na czele szli również przedstawiciele ugrupowań i formacji narodowych z innych krajów, m.in. Węgier, Litwy i Łotwy, dało się też wyłowić flagi Irlandii i Niderlandów.

Na osobny komentarz zasługuje zachowanie policji, która odgrodziła dostęp do al. Jerozolimskich od strony ul. Kruczej, nie wpuszczając tam również dziennikarzy. Pomimo okazania legitymacji mundurowi nie przepuszczali reporterów (w tym autora tekstu), zasłaniając się instrukcjami od organizatorów, którzy rzekomo zezwolili na wpuszczanie jedynie osób z akredytacjami. Problem w tym, że Marsz Niepodległości na imprezę nie wydaje osobnych akredytacji, co zresztą można przeczytać na jego stronie internetowej.

Czytaj też: Czystki u narodowców? Dlaczego Bąkiewicz został odsunięty od władzy

Tu się Uli nie popiera!

Nastroje były dość radykalne, co znalazło odzwierciedlenie w hasłach. Głównym celem była Unia Europejska – jej postępująca federalizacja ma rzekomo zagrażać polskiej suwerenności. Krzyczano więc, że „tu jest Polska, nie Bruksela, tu się Uli nie popiera”, wykpiwając w ten sposób przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen.

Największy odzew zyskały przyśpiewki światopoglądowe, jak „zakaz pedałowania” i „Warszawa przeciwko LGBT”. Z wozu organizatorów padały też słowa o tym, że narodowcy „nie chcą tutaj islamu, nie chcą brudasów”, za czym często szedł okrzyk: „Polak w Polsce gospodarzem”. Po migrantach przyszła kolej na nielubiane w tych kręgach liberalne media. Odżyły więc skandowane gromko słowa „je...ć TVN”, ale najwięcej było krytyki pod adresem „Gazety Wyborczej”. Organizatorzy „zdecydowali się przypomnieć, co sądzą o tej gazecie”, intonując: „Kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika”.

Momentami można było się poczuć zupełnie jak na Marszu Niepodległości na początku drugiej dekady XXI w. Polską rządziła koalicja PO-PSL, premierem był Donald Tusk, a „Wyborcza” była uznawana za bastion środowisk, które pchały Polskę ku Unii, liberalizacji i Zachodowi. Z tłumu padło jeszcze kilka antysemickich haseł pod adresem naczelnego tej gazety, była też mowa o tym, że narodowcy „nie sprzedadzą się ani za szekle, ani za euro”. Wróciło dawno niesłyszane na ulicach stolicy hasło: „Donald, matole, Twój rząd obalą kibole”.

Czytaj też: Oszołomy precz! Jak się podzieliła radykalna niepisowska prawica

Powrót do przeszłości

Osobnym problemem była pirotechnika, z której korzystano wręcz masowo. Petardy i race odpalano regularnie już ze środka tłumu, niektórzy starsi uczestnicy w strachu zakrywali usta, uszy, wycofywali się. Kiedy przednia część marszu weszła na most Poniatowskiego, właściwie co kilkanaście sekund ktoś zrzucał petardę na ulice Powiśla. Ponieważ środkowa część mostu jest w tej chwili poddawana renowacji, a więc odgrodzona metalowymi barierkami, wywoływało to potężny huk. Niektóre petardy spadały tuż obok zaparkowanych samochodów, część lądowała za barierkami, a po parku spacerowało wiele rodzin z wózkami i małymi dziećmi.

Z wysokości mostu było widać, jak rodziny się odsuwają, a przestraszone dzieci pędzą do rodziców. Wprawdzie z wozu organizatorów co kilka minut padały apele, by nie używać pirotechniki (zakazanej na zgromadzeniach publicznych), ale były ignorowane, nie interweniowała też Straż Marszu Niepodległości, skoncentrowana na tym, żeby uczestnicy nie wyszli przed jego oficjalne czoło – w tłumie strażników nie było.

Był oczywiście obecny folklor z 11 listopada: grupy rekonstrukcyjne, husaria, a nawet demonstranci z neonowym krzyżem, ale nie zabrakło i nowości. Pojawiły się hasła i transparenty przeciw patocelebrytom, zorganizowano nawet kwestę. Organizatorzy w trakcie wystąpień potwierdzili doniesienia „Polityki”, że dziura w budżecie SMN przekracza 200 tys. zł.

Tradycyjnie marsz zakończył się na błoniach Stadionu Narodowego, gdzie zaplanowano przemówienia i występy muzyczne. W tym roku na ulicach Warszawy nastąpił powrót do przeszłości. Zabrakło polityków Zjednoczonej Prawicy, atakowano Donalda Tuska i Adama Michnika, było bardziej kibolsko niż politycznie. Doskonale tę edycję podsumował idący w tłumie prawicowy youtuber, niedoszły kandydat Konfederacji do Sejmu Marcin Rola. Realizując transmisję na żywo, mówił do swoich sympatyków, że „nadchodzą radykalnie ciężkie czasy” dla środowisk narodowych, również w Polsce. Trudno o bardziej trzeźwą diagnozę rzeczywistości.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną