Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Ks. Isakowicz-Zaleski nie żyje. Tropiciel kościelnych afer, wyrazista, nieoczywista postać

Nie żyje ks. Isakowicz-Zaleski. Tropiciel kościelnych afer, wyrazista, nieoczywista postać

Ks. Isakowicz-Zaleski (1956–2024) Ks. Isakowicz-Zaleski (1956–2024) Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski był konsekwentny w lustrowaniu duchownych i tropieniu wśród nich osób homoseksualnych. Radykalizm, zwłaszcza w sprawach polsko-ukraińskich, od lat zbliżał go do skrajnej i nacjonalistycznej prawicy. Ale to niecała prawda o nim. Ks. Isakowicz-Zaleski zmarł 9 stycznia. Miał 67 lat.

To jedna z najbardziej wyrazistych i jednocześnie nieoczywistych postaci Kościoła katolickiego w Polsce. Trudno myśleć i pisać o nim jednoznacznie. – Gdyby chciał, wsiadłby na konia „dobrej zmiany” i żył jak pączek w maśle. Robił jednak inaczej i trzymał się z dala choćby od Radia Maryja. Nie był koniunkturalistą – mówi Wojciech Bonowicz, autor wywiadu rzeki z ks. Isakowiczem-Zaleskim „Moje życie nielegalne”.

Gdyby opinia publiczna widziała w nim jedynie szemraną postać z marginesu, nawet wpływową, największe portale informacyjne nie publikowałyby dzień w dzień ujawnianych przez niego dokumentów. A tak właśnie było – gdy zamieszczał na Facebooku swoją korespondencję z kard. Stanisławem Dziwiszem, oskarżając go o bezczynność wobec wykorzystywania seksualnego w kierowanej przez niego w latach 2005–16 archidiecezji krakowskiej. Ks. Isakowicz-Zaleski miał zatem autorytet. Jaki?

Pod prąd

„Duchowny – który głęboko przeżywa swoje kapłaństwo – podejmuje się wyzwań często na pograniczu” – mówił o sobie kilkanaście lat temu w rozmowie Rafała Łącznego z Katolickiej Agencji Informacyjnej. – „Moją ulubioną postacią jest Judym z »Ludzi bezdomnych« Żeromskiego. Jest to wzór pewnego ideału, ale równocześnie człowiek, który zawsze szedł pod prąd. Nie uważam, by było czymś złym, gdy duchowny idzie pod prąd” – wyjaśniał. I sam tak robił.

Na przykład? W 2010 r. ks. Isakowicz-Zaleski twierdził, że w kraju przemilcza się zbrodnie Ukraińskiej Armii Powstańczej, bo ważniejsze jest Euro 2012 organizowane wspólnie z Ukraińcami. Podobno mówili mu o tym wprost urzędnicy.

Wraz z organizacjami kresowymi duchowny oprotestowywał nadanie doktoratu honorowego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Juszczence. W „Gazecie Wyborczej” tłumaczył, że „Juszczenko gloryfikuje zbrodniarzy z UPA i SS-Galizien i to w sytuacji, gdy tysiące pomordowanych na Kresach Polaków spoczywają w bezimiennych grobach”. Pod swoim listem w tej sprawie zebrał blisko 300 tys. podpisów.

Pikietował przed siedzibą Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie przeciwko konferencji (pod honorowym patronatem zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kard. Lubomyra Huzara i metropolity krakowskiego kard. Dziwisza) poświęconej działalności charytatywnej, oświatowej i kulturalnej abp. Andrzeja Szeptyckiego. Jak argumentował, abp Szeptycki był inspiratorem greckokatolickich księży, którzy w czasie II wojny uczestniczyli w mordach na Polakach na Wołyniu. Duchowny sprzeciwiał się także procesowi beatyfikacyjnemu metropolity.

Gdy w 2008 r. powiedział, że „rzeź wołyńska była holokaustem Polaków”, na drugi dzień podczas mszy zareagował abp Józef Życiński. Metropolita tłumaczył, że słowa „holokaust” nie należy używać w zestawieniu z tragedią wołyńską, bo to „ubliża zarówno Żydom, jak i Ukraińcom, którzy mogą się czuć dotknięci”.

Po wydaniu „Złotych żniw” Jana Tomasza Grossa ks. Isakowicz-Zaleski napisał list otwarty do Wydawnictwa Znak. Według niego publikacja nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. Był oburzony, że Znak, który wydaje Jana Pawła II, jednocześnie publikuje taki „intelektualny gniot”. Ogłosił, że drogi jego i wydawnictwa „ostatecznie rozeszły się”.

Wedle jego opinii Adam Michnik broni komunistycznych zbrodniarzy, chwali Stalina za zajęcie Wilna i rzuca błotem w obrońców prawdy o ludobójstwie dokonanym przez OUN-UPA. „Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ród Szechterów-Michników rządził Polską. Mielibyśmy kolejną generalną gubernię, bez Kresów i Ziem Zachodnich. Także bez Śląska, bo ten zostałby z pewnością oddany RAŚ” – rozważał na swoim blogu.

Z imienia i nazwiska krytykował kard. Dziwisza za zaangażowanie w politykę: jeśli „metropolita krakowski na kilka godzin przed rozpoczęciem ciszy wyborczej przyjmuje kandydata – chodzi o Donalda Tuska – i wyraża przy kamerach życzliwość wobec niego, to wszyscy wiedzą, że to przejaw poparcia politycznego” – mówił „Dziennikowi Gazecie Prawnej”.

Ostro krytykował efekty prac krakowskiej Komisji Teologiczno-Duszpasterskiej „Pamięć i Troska” (miała kompleksowo zająć się problemem inwigilacji krakowskiego duchowieństwa w okresie PRL), czyli dokument „Prawda i odpowiedzialność” – nazwał go po prostu „argumentem dla lobby antylustracyjnego”. Bo – jak mówił w KAI – „daje bardzo mocny oręż tym, którzy są przeciwni ujawnianiu akt IPN i lustracji w Kościele”. Zdaniem ks. Isakowicza-Zaleskiego komisja troszczyła się nie o ofiary peerelowskiej agentury, ale o tych, którzy je krzywdzili. Było to w 2006 r., komisji przewodniczył bp Jan Szkodoń, ten, przeciwko któremu trzy lata temu zaczął się kanoniczny proces karno-administracyjny – po raz pierwszy prowadzony w Polsce przeciwko biskupowi oskarżonemu o molestowanie seksualne (zakończony nieudowodnieniem winy).

Ks. Wierzbicki dla „Polityki”: Siedem grzechów głównych Kościoła

Ksiądz nie może być „bmw”

I tak dalej, i tak dalej. Bo dla ks. Isakowicza-Zaleskiego – jak mówił jeszcze w rozmowie Łącznego – ksiądz nie może być „bmw”: bierny, wierny, ale mierny: „Oczywiście wierny musi być. Wierność w kapłaństwie jest absolutną wartością, podobnie jak wierność w małżeństwie. Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości. Natomiast te dwa człony, wierny i mierny, to niestety konformizm. Jeżeli duchowny dobrze rozumie kapłaństwo, to wierność jest absolutną zasadą, ale pytanie o jego aktywność, uczciwość, chęć służenia drugiemu człowiekowi musi być stawiane praktycznie każdego dnia na nowo”.

Ks. Isakowicz-Zaleski był zatem weteranem opozycji antykomunistycznej w PRL (dwukrotnie w 1985 r. ciężko pobitym przez funkcjonariuszy bezpieki); historykiem Kościoła, publicystą, duszpasterzem Ormian (odprawiał liturgię w obrządku ormiańskim i brał w całej Polsce udział w odsłanianiu i poświęcaniu chaczkarów, czyli krzyży pamięci ludobójstwa Ormian dokonanego przez Turków). A przede wszystkim prezesem Fundacji św. Brata Alberta.

Tę ostatnią współzakładał w 1987 r. z Zofią Tetelowską, Stanisławem Pruszyńskim, prof. Stanisławem Grochmalem i członkami Duszpasterstwa Osób Niepełnosprawnych i wspólnot ruchu „Wiara i Światło” z Krakowa. Fundacja wspiera osoby z niepełnosprawnością intelektualną – prowadzi domy stałego pobytu, warsztaty terapii zajęciowych, świetlice terapeutyczne, ośrodki adaptacyjne, szkoły i przedszkola. Organizuje obozy, koncerty, spotkania, wystawy i przeglądy twórczości osób z niepełnosprawnościami. „To jest istota mojego życia, nie tylko jako kapłana, ale w ogóle jako chrześcijanina – zetknięcie się ze światem osób niepełnosprawnych” – wyznawał w wywiadzie.

Pierwsze, co mi się z nim kojarzy, to upór – mówi Bonowicz. – Jak się czegoś podejmował, to nie odpuszczał. Tak było, kiedy powstawała fundacja dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. I tak samo było w sprawach lustracji i wykorzystywania seksualnego – dodaje.

Przez swojego zwierzchnika – kard. Dziwisza – ks. Isakowicz-Zaleski był karany dwukrotnie: zakazem zajmowania się kwestią współpracy duchownych z SB oraz poleceniem powstrzymania się od publicznych wypowiedzi na ten temat. Deklarował, że żalu nie miał. Ale zabolało. Przyznał, że nie mógł zaakceptować, gdy w komunikacie kurii z października 2006 r. nazwano go tym, który rozbija jedność Kościoła, wypacza obraz kapłaństwa, jest niemiłosiernym i bezwzględnym inkwizytorem. Podobno rozważał odejście.

Był także nagradzany. W 2007 r. otrzymał Nagrodę Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica „za odwagę w występowaniu w obronie podstawowych wartości i prawd nawet wbrew zdaniu i poglądom większości”. Uroczystość odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie. „Ks. Isakowicz-Zaleski otrzymuje nagrodę w uznaniu za całokształt dotychczasowej działalności społecznej, a szczególnie za bezkompromisowość w mierzeniu się z przeszłością” – mówił Janusz Kochanowski, ówczesny RPO. „Stał się on symbolem upartego domagania się mówienia prawdy na temat ludzkich postaw w czasach komunistycznych. Chodziło o prawdę: tę chwalebną i tę gorzką” – dodał Kochanowski. Medal Stulecia Odzyskanej Niepodległości przyznał mu rok temu Andrzej Duda.

Dwie twarze

Po publikacji książki „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” ks. Isakowicza-Zaleskiego bronił m.in. prawicowy historyk prof. Jan Żaryn (były senator PiS), mówiąc, że duchowny „nie podżega do konfrontacji, tylko nazywa zbrodnię po imieniu”. Dokładnie przeciwnego zdania był greckokatolicki biskup wrocławsko-gdański Włodzimierz Juszczak, dla którego działania ks. Isakowicza-Zaleskiego szły w poprzek dokonanemu już przez Kościoły z Polski i Ukrainy pojednaniu.

Bonowicz stara się zrozumieć duchownego: – Na jego stosunek do Ukrainy duży wpływ miała historia rodzinna. Krótko mówiąc – Wołyń. To jedna z tych nieopłakanych przez lata spraw, która wybuchła gwałtowną falą – mówi. I dodaje jeszcze: – Nie był nacjonalistą, choć miewa nacjonalistyczne wypowiedzi. Dziś w spolaryzowanej Polsce nikt nie bawi się w takie niuanse, ale tak jest. Ks. Zaleski kultywował w sobie pamięć wielonarodowej Rzeczpospolitej, miał ormiańskie korzenie, interesował się kulturą żydowską i ukraińską.

Kiedy popatrzymy na historie rodzinne Polaków, zobaczymy, że wiele osób miało krewnych, którzy ucierpieli z rąk UPA. I nie prowadzi to tych osób do obsesyjnego traktowania przeszłości ani nazywania władz Ukrainy banderowcami – mówi z drugiej strony filozof i publicysta Łukasz Kobeszko.

W przypadku ks. Isakowicza-Zaleskiego zadziało się coś, co spowodowało, że odwrócił się od środowisk „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”. Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy był znany z konwojów humanitarnych na Bałkany, miał inną twarz. W pewnym momencie przestał wypowiadać się w sposób otwarty, a związał się ze środowiskami antyukraińskimi, z których część prezentuje zbliżoną narrację do kremlowskiej. Krytykował Juszczenkę i Poroszenkę. Kiedy rządzili Kuczma czy Janukowycz, z podobnych komentarzy nie słynął – przypomina Kobeszko. Według niego o drodze ks. Isakowicza-Zaleskiego zdecydowały konflikty personalne.

Tadeusz miał zawsze poczucie misji, chciał zrobić coś wielkiego i czasami mu się to udawało. Mimo to zawsze czuł się niedowartościowany – i w czasach opozycji demokratycznej w PRL, i potem w środowiskach Unii Demokratycznej czy „Tygodnika Powszechnego”, w których nie stał się autorytetem sadzanym w pierwszym rzędzie ani nikim znaczącym – mówi jego dawny krakowski znajomy.

I dodaje: – Gdy zaczął swoją lustracyjną wojnę, został źle potraktowany przez kościelnych zwierzchników. Znalazły się jednak takie grona, które go przytuliły i okrzyknęły swoim guru. To kresowiacy i Kluby „Gazety Polskiej”. I nagle ks. Zaleski zaczął być ciągle w rozjazdach, miał po dwa–trzy publiczne spotkania w tygodniu. Wpadł w ten matriks i poczuł się jak ryba w wodzie. I chłonął takie postrzeganie świata, jakie znalazł w tych środowiskach. Dlatego jego postawa wynikała bardziej z kwestii charakterologicznych niż ideologicznych przemyśleń. Kto z kim przestaje, takim się staje.

W 2006 r. Maciej Gawlikowski i Ewa Nowicka nakręcili dokument o ks. Isakowiczu-Zaleskim „Zastraszyć księdza”. – Rozmawiałem z nim wiele, wiele godzin przed kamerą o tym, co jest dla niego najważniejsze w życiu. Ani słowem nie zająknął się o Kresach, ofiarach zbrodni wołyńskiej, UPA ani innych sprawach, którymi teraz żyje. Dopiero później, kiedy przygarnęły go skrajnie prawicowe, nawet nacjonalistyczne środowiska, stało się to jego obsesją – uważa Gawlikowski.

Mój rozmówca podważa rzetelność i uczciwość sądów ks. Isakowicza-Zaleskiego: – Był radykalnym antykomunistą, który potrafi kogoś niby zlustrować, a następnie odsądzić od czci i wiary na podstawie wątpliwych, prasowych doniesień. Byłem ponad kilkanaście lat temu świadkiem jego publicznej wypowiedzi na temat jednej z ważnych postaci opozycji antykomunistycznej czasów PRL. Tadeusz powiedział, że to agent SB, nie ma co do tego wątpliwości. Zapytałem, na jakiej podstawie tak mówi. „Badałem to. Czytałem papiery SB na jego temat. Porażające! Nie mam wątpliwości” – odpowiedział. Nie odpuściłem, ponieważ sam akurat badałem tę sprawę dokładnie. Dociśnięty pytaniami przyznał, że nie czytał akt SB, tylko... tekst na temat tej osoby w pisemku wydawanym przez Macierewicza. „Ale to było wystarczająco przekonujące”, stanowczo stwierdził – dodaje Gawlikowski.

Bp Muskus: jeden z odważniejszych. To znak, że w Kościele może coś się zmienić

Walka trwa

Ks. Zaleski mówił kiedyś, że lustracja prędzej czy później się skończy i nikt nie będzie się tym przejmował, natomiast będą się pojawiały następne problemy. „Czy Kościół będzie umiał rozwiązywać te problemy, czy wyciągnie wnioski z kryzysu lustracyjnego?” – pytał. Jego zdaniem dzisiejszy świat, zwłaszcza ludzie młodzi, oczekuje od Kościoła nie tylko sprawowania urzędu, ale przede wszystkim wiarygodności i jasnej, przejrzystej postawy.

Duchowny wrócił zatem do debaty publicznej w roli sprawiedliwego w walce z wykorzystywaniem seksualnym osób małoletnich w Kościele i tuszowaniem go. Był typowany do państwowej komisji do spraw pedofilii. Jego kandydaturę zgłosili posłowie PSL i Kukiz ’15, w głosowaniu przepadła. Ks. Isakowicz-Zaleski wyznał, że niektórzy duchowni starali się na niego wpłynąć, by zrezygnował. W powodzenie działań komisji zresztą sam nie wierzył.

W 2020 r. opublikował dwa listy z 2012 i 2013 r. – do kard. Dziwisza i watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary – w sprawie molestowania i homoseksualności w diecezji krakowskiej. Listy podkopywały wiarygodność Dziwisza, obecnie arcybiskupa seniora archidiecezji. Ks. Isakowicz-Zaleski nie ustawał w walce.

Ale znów: nie wszystko było aż tak jednoznaczne. Zdaniem Bonowicza „gdyby chciał się odegrać na kard. Dziwiszu, robiłby to przez poprzednie lata”. – A nie robił tego. Nie walił w bęben, tylko cierpliwie czekał. We wszystkich trudnych sprawach postępował zgodnie z procedurami: najpierw informował biskupa, a dopiero potem, gdy te starania nie przynosiły rezultatów, odwoływał się do mediów – mówi Bonowicz.

Wyobrażam sobie – mówi dalej mój rozmówca – że np. w sprawie lustracji ks. Isakowicz-Zaleski mógł się łatwo porozumieć ze swoim przełożonym, gdyby krakowska kuria nie prowadziła podwójnej gry: nie mówiła czego innego jemu, a czego innego mediom. Gdyby biskup robił to, co należy, to znaczy sam poszedł do pokrzywdzonych i rozmawiał z nimi. Tadeusz opublikował list do kard. Dziwisza w sprawie wykorzystywania nieletnich dopiero wtedy, gdy kardynał publicznie powiedział, że o niczym nie wiedział. W tej sprawie kuria krakowska ma ogromne zaniedbania.

Zdaniem Kobeszki obserwowaliśmy zadawniony konflikt, ciągnący się od czasów, kiedy ks. Isakowicz-Zaleski zaczął wychodzić z lustracją księży i został ukarany zakazem wypowiedzi. Według mojego rozmówcy niewątpliwy żal duchownego objawia się m.in. w personalnych rozgrywkach: – Jeszcze kiedy poprzednio rządziła Platforma, obsesyjnie krytykował w artykułach posła Ireneusza Rasia, którego bratem jest ks. Dariusz Raś, były sekretarz i prawa ręka kard. Dziwisza. Często pisał w tekstach o krakowskim układzie braci Rasiów wokół Dziwisza – przypomina Kobeszko.

Opinia publiczna skupiała się, co oczywiste, na skandalu wykorzystywania dzieci i młodzieży. W rzeczywistości jednak pierwszy z opublikowanych listów ks. Isakowicza-Zaleskiego do kard. Dziwisza dotyczył w większości czego innego – księży homoseksualnych. Ks. Zaleski od dawna tropił bowiem tzw. lawendową mafię. Mówił o niej choćby w „Zabawie w chowanego” braci Sekielskich.

Co to ma za znaczenie? – Według mnie koncentrowanie się na duchownych o skłonnościach homoseksualnych osłabiało jego pozycję w sporze o zadośćuczynienie ofiarom wykorzystywania seksualnego – komentuje Bonowicz. – Istnieją w Kościele tego rodzaju powiązania (wiemy o tym choćby z lektury „Sodomy” Frédérica Martela), ale są też inne układy, które sprzyjają kryciu tych spraw – dodaje publicysta. – Sam opowiadał mi, że kiedy w młodości pojechał do Rzymu, ktoś poradził mu, aby zamykał się w seminarium i uważał na pewnych księży – kontynuuje Bonowicz. – Z czasem zaczęło go to niepokoić. A potem czytał o księżach homoseksualistach w aktach w IPN, wybuchła sprawa abp. Juliusza Paetza i inne. Trudno się dziwić, że zainteresowało go to, co nazywał „lawendową mafią”.

Ronin

„Powiedziałbym, że lubię być na barykadzie” – mówił o sobie ks. Isakowicz-Zaleski w cytowanej rozmowie Łącznego. „Oczywiście nie wierzę w spiskową teorię dziejów, nie uważam, że jakieś siły za tym stoją, jak to niektórzy mówią: Żydzi, masoni, media laickie i Kościół liberalny. Zgadzam się natomiast, że Kościół jest złożoną rzeczywistością, przeplata się tu wspominany element boski oraz ludzki. Nieraz osoby, które są naładowane pewnymi ideałami, mogą być zszokowane tym, jak to wygląda na co dzień. Najprościej byłoby trzasnąć drzwiami, odejść, obrazić się i krytykować. (…) Znów chciałbym wrócić do Judyma, on się zmagał z pewnymi sprawami, nie rezygnował ze swoich ideałów, ale szedł pod prąd. Chyba tak już do końca życia będzie również ze mną. To nie jest walka dla samej walki, czy jak ktoś mówi: buntownik bez powodu, tylko właśnie z powodu” – opowiadał.

Zmieniały się jego poglądy, a upór się nie zmieniał. Miał duszę kresową, ukształtowaną przez literaturę romantyczną. Ktoś kiedyś nazwał go roninem. To mu się spodobało. Podobał mu się taki bohater, który staje sam naprzeciwko wszystkich – mówi Bonowicz. Przyznaje jednak, że sam przestał czytać bloga swojego znajomego: – Widziałem na nim inną osobę niż ta, którą znałem prywatnie. Na blogu używał zbyt ostrego języka, pozwalał sobie na bardzo kategoryczne i – w moim odczuciu – niesprawiedliwe sądy, np. o Giedroyciu czy Michniku.

Ostatnio, we wrześniu ubiegłego roku, ks. Isakowicz-Zaleski domagał się odebrania Orderu Orła Białego prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu, którego nazwał „fałszywym przyjacielem” w relacjach polsko-ukraińskich.

Jak mówi Bonowicz, także „w telewizji się denerwował, wypadał dużo ostrzej, surowiej niż w osobistym kontakcie; wiele osób go z tego powodu nie lubiło. Nawet nie przez poglądy, ale przez sposób, w jaki je prezentował”.

Z jednej strony krytykował innych księży za zaangażowanie w politykę, a z drugiej sam robił dokładnie to samo. Dziś częste są takie podwójne standardy – kwituje Kobeszko.

Bonowicz łagodzi: – Zdecydował się żyć z osobami odrzuconymi, którymi mało kto się interesował w latach 80. Dla mnie było to wcielanie etosu „Solidarności”, podobnie dla niego. Miał sentyment do ludzi związanych z antykomunistyczną opozycją. Nawet jeśli niektórych z nich atakował.

Dawny znajomy: – Jak ktoś mu wydał wojnę, jak kard. Dziwisz, to robił wszystko, żeby go dopaść. A dla dobra swojej świętej sprawy był w stanie naginać fakty, delikatnie mówiąc. Dlatego nie należało wierzyć we wszystko, co publikował. Nie był osobą, której bym zaufał.

Pozował do zdjęć ze skrajnymi nacjonalistami z kręgu ONR czy Małopolskich Patriotów – mówi Gawlikowski. – W pewnym momencie w promowaniu radykalizmów przekroczył granicę przyzwoitości. Pod swoimi wpisami na Facebooku tolerował chamskie komentarze antyukraińskie i antysemickie. Zerwałem kontakt.

Gawlikowski dodaje jednak: – To był trudny człowiek. Zamknięty w sobie i nieufny, wyczulony na każdą krytyczną opinię. Sporo w życiu przeszedł, można to tym tłumaczyć.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną