Gdy rosyjski pocisk manewrujący po raz trzeci przeciął w locie polskie terytorium, nieuchronnie powróciła narodowa debata o zestrzeliwaniu takich intruzów. Politycznie role się odwróciły – bo o większą asertywność i odwagę apelują do rządzących politycy dzisiejszej opozycji, którzy w podobnych sytuacjach jeszcze kilka miesięcy temu jako nieodpowiedzialne i ryzykowne określali sugestie, by bezwzględnie strzelać do naruszycieli ze Wschodu. Na tym poziomie nic się więc nie zmieniło – poza kierunkami nagłaśniania krytyki.
Nie zmieniły się też przepisy, cierpliwie po raz kolejny wyjaśniane przez wojskowych i prawników, które w pewnym sensie odsłaniają bezradność stanu pokoju wobec sytuacji krótkiego przelotu obiektu trudnego do szybkiej, pozytywnej identyfikacji i zestrzelenia bez ryzyka szkód na ziemi. O tym, że takie szkody – nawet w tragicznym wymiarze utraty życia – mogą zaistnieć, przekonał nas pierwszy z nieoczekiwanych incydentów, gdy ukraińska rakieta przeciwlotnicza upadła we wsi Przewodów, zabijając dwie przypadkowe osoby.
Czytaj też: Rosyjski Ch-55 pod Bydgoszczą. Kuriozum! Na te pytania trzeba odpowiedzieć
Taką rakietę trudno zestrzelić
Dlatego wojskowi dziś wskazują na ryzyka związane z niekontrolowanym upadkiem dwutonowego obiektu, jakim jest pocisk manewrujący dalekiego zasięgu, użyty przez Rosję do ataków na zachodnią