W wyborach samorządowych każdy przedstawia się jako zwycięzca, ale co do jednego wszyscy mogą się zgodzić: frekwencja była słaba. To wynik drastycznie niższy niż w wyborach parlamentarnych 15 października, gdy padł frekwencyjny rekord 74,4 proc. Ale jest to również mniej niż w pierwszej turze wyborów samorządowych w 2018 r., gdy frekwencja wyniosła 54,9 proc. A to już niespodzianka.
Kto zatem poszedł, a kto nie poszedł głosować? W 2018 r. we wszystkich województwach frekwencja przekroczyła 50 proc. Tym razem jest natomiast aż siedem województw, w których do głosowania poszła nie więcej niż połowa wyborców. Co ciekawe, chodzi o województwa w zachodniej lub północnej części kraju, gdzie ogółem dominują partie obecnego rządu.
Frekwencja była zaś wyższa w Polsce południowo-wschodniej, czyli tam, gdzie lepsze wyniki osiąga PiS. Ogółem była również wyższa na wsi (54,1 proc.) niż w mieście (50,4 proc.), czyli odwrotnie niż w październikowych wyborach parlamentarnych, gdy w miastach do głosowania poszło więcej osób (76 proc.) niż na wsi (71 proc.).
Czytaj też: Co wynika z exit poll? Wyborcy PiS zmobilizowani, młodzi rozproszeni, kobiety głosują
Liczby vs. emocje
Czy dane o frekwencji to dzwonek alarmowy dla koalicji 15 października? Zależy, jak spojrzeć na sprawę.
Po pierwsze, koalicja bez wątpienia wygrała wybory samorządowe. Absolutnie dominuje w miastach.