Wieczór wyborczy na Nowogrodzkiej był udany. Humory dopisywały. Jarosław Kaczyński triumfował. Faktycznie, po wielu miesiącach turbulencji grożących rozpadem partii umiarkowany sukces w wyborach samorządowych na jakiś czas ustabilizował jego zachwianą po 15 października pozycję lidera.
W wyborczą niedzielę na szerokim podium przygotowanym dla prezesa i wierchuszki partii zmieściło się wielu działaczy, funkcjonariuszy i lokai. Nie należy jednakże sądzić, że było to jakoś starannie wyreżyserowane, jak nie przymierzając w Rosji albo w Chinach. W Polsce obyczaj jest swobodniejszy i w takich sytuacjach ludzie stają tam, gdzie wydaje im się, że stanąć wypada albo po prostu w taki sposób, żeby uniknąć spotkania z wrogiem. Mateusz Morawiecki był niemalże niewidoczny, w przeciwieństwie do Joachima Brudzińskiego.
Uśmierzony gniew prezesa
Również inna dawno niewidziana ikoniczna postać środowiska PiS pojawiła się przy prezesie, a ściśle biorąc, tuż za jego lewym uchem. Chodzi o Jacka Kurskiego. Internet uznał to za sensację, bo ostatnio, po bezlitośnie sekującym Mateusza Morawieckiego elaboracie, który wysmażył Kurski i jego koledzy w TVP na użytek Kaczyńskiego (poufnym, choć wyciekł do mediów), można było sądzić, że prezes się na niego wkurzył. Teraz, skoro Kurski miał i możliwość, i czelność stanąć tak blisko, gniew prezesa może się wydawać uśmierzony, a powrót syna marnotrawnego przypieczętowany ojcowskim aktem łaski.