Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Spalony raport Kurskiego. Oj, nie wyszła mu ta akcja. PiS znowu stał się pośmiewiskiem

Jacek Kurski Jacek Kurski Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl
Jacek Kurski może się pożegnać z gąską i brukselskimi marzeniami, za to wszyscy jego wrogowie w PiS staną się nimi w dwójnasób. Zaiste rzadko się bowiem zdarza, aby ktoś tak bezwstydnie i jawnie donosił na kolegów.

W polityce tak już jest, że nieważne, czy ukradłeś, czy tobie ukradli – ważne, że byłeś zamieszany w kradzież. W takim właśnie niefortunnym sensie Jacek Kurski jest zamieszany w wyciek raportu, którego jest inspiratorem, a sądząc po stylu, również głównym autorem, i nad którym pasjami pastwi się od kilku dni cała prasa, łącznie z prawicowymi tygodnikami. Lektura to smakowita i trochę niesamowita. A przy tym wielce ucieszna.

Kurski ma szansę przejść do historii

Oto krnąbrny „Kura”, jakiś czas temu wyrzucony przez Kaczyńskiego ze stanowiska prezesa TVP za brak posłuszeństwa wobec jego wpływowej przyjaciółki Janiny Goss, a następnie bez błogosławieństwa prezesa wysłany na synekurę do Banku Światowego przez Adama Glapińskiego, teraz znowu przymila się do wielkiego szafarza, jeśli już nie synekur, to przynajmniej miejsc na listach wyborczych. Najwyraźniej marzy mu się znakomicie płatne stanowisko europosła. Dla jego zdobycia zdecydował się obsobaczyć Morawieckiego, Matyszkowicza i kilka innych osób.

Niestety, mleczko się rozlało, gdyż on sam albo ktoś z „centrali” pokazał dokument o jednej osobie za dużo, a w rezultacie PiS znowu jest pośmiewiskiem, straty wizerunkowe są zaś dramatyczne. Zapewne więc Kurski może się pożegnać z gąską i brukselskimi marzeniami, za to wszyscy jego wrogowie w PiS staną się nimi w dwójnasób. Zaiste rzadko się bowiem zdarza, aby ktoś tak bezwstydnie i jawnie donosił na kolegów. Kurski ze swoim osobliwym „raportem” ma szansę przejść do historii.

PiS przegrał. Czy mogło być inaczej?

Teoria literatury chyba nie ma nazwy na to coś. Kurski z niewielką pomocą przyjaciół stworzył nowatorskie kuriozum, które w formie przypominającej raport bądź ekspertyzę zawiera treść autoreklamiarską i paszkwilancką, co łącznie składa się w swego rodzaju apel do pryncypała o przywrócenie do łask.

Wnioski z dokumentu zatytułowanego „Czy mogło być inaczej?” – w założeniu tajnego, lecz „wyciekłego” do „Gazety Wyborczej”, zapewne z bardzo nieszczelnej i pogrążonej w kryzysie Nowogrodzkiej – są jednoznaczne. PiS stracił wadzę, bo Kaczyński najpierw umieścił za sterami rządu nieudolnego i genetycznie oraz ideologicznie powiązanego z PO Mateusza Morawieckiego, a potem, ulegając złym wpływom, wymienił na stanowisku prezesa TVP sprawnego i skutecznego w robieniu propagandy Jacka Kurskiego na nieudolnego i nielojalnego Mateusza Matyszkowicza.

Oczywiście główny winowajca, a jednocześnie adresat wiernopoddańczo-proszalnej krytyki polityki medialnej nie jest nawet wymieniony z nazwiska. Błędy wielkich ludzi są wszak błędami ich sług – w tym przypadku urzędników z Rady Mediów Narodowych, na czele z Joanną Lichocką i Krzysztofem Czabańskim. Kaczyński jest niewinną ofiarą zdrady, nielojalności i głupoty swoich sług. Bo na służbie warto mieć ludzi zdolnych i zdolnych do samodzielnego myślenia i działania. Takich jak Jacek Kurski! Krnąbrnym on może bywa i nieposłusznym, lecz jakże jest przy tym ideowy i skuteczny! Takiego skarbu mąż stanu nie pozwoli sobie zmarnować. Wygląda jednakże na to, że zmarnuje.

Kurski i dwaj Mateusze

Wprawdzie raport cytowany jest wszędzie, lecz kronikarski obowiązek dotyczy również naszej redakcji. Oto więc kilka smakowitych kawałków: „To nie opozycja wygrała wybory, lecz przegrali je dla Prawa i Sprawiedliwości szkodliwi, niekompetentni i nieodpowiedzialni ludzie z Rady Mediów Narodowych, pp. Czabański i Lichocka, którzy na rok przed najważniejszymi wyborami zdecydowali o rozmontowaniu rozpędzonej, zwycięskiej maszyny TVP, jedynego realnego i skutecznego medium masowego przekazu, jakim dysponowała Zjednoczona Prawica – powierzając ją ludziom bez talentu, intuicji, słuchu społecznego, kwalifikacji medialnych i wyczucia politycznego”. Słowa te dosłownie wprawiają mnie w osłupienie.

Chyba jeszcze nigdy w dziejach demokracji nie zdarzyło się, aby szef publicznego medium otwarcie i z aprobatą dla takiego stanu rzeczy przyznał się do tego, że był narzędziem propagandy rządu. Wprawdzie wszyscy to wiemy, lecz winowajcy nigdy się do tego nie przyznawali, a tu się okazuje, że najbardziej powołana do wypowiadania się na ten temat osoba, czyli były prezes TVP (bo zakładamy, że to on we własnej osobie stoi za raportem), nie tyle przyznaje się ze wstydem do brutalnego łamania ustawy o radiofonii i telewizji, ile po prostu najbezczelniej w świecie się tym chlubi.

Cóż, miało to nie dojść do naszych uszu. A jednak doszło. Dla autorów to sytuacja fatalna, z której będą się musieli gęsto tłumaczyć – przed jakąś komisją sejmową albo prokuratorem. Sądzę bowiem, że za te słowa Kurski powinien stanąć przed sądem. Donosi wszak sam na siebie i na samego siebie dostarcza dowodów.

Co do Matyszkowicza zaś, to jako jego dawny nauczyciel zapewniam, że jest człowiekiem wielkiej wiedzy i talentu. Co więcej, jeszcze niedawno mienił się prawdziwym, osobistym przyjacielem Kurskiego. Cóż, był naiwny. Naiwny był również wtedy, gdy snuł marzenia o nowej prawicowej telewizji i myślał, że można przejąć po kimś fotel i nie stać się tym samym jego wrogiem. Kurski bardzo by sobie nie życzył, aby w razie powstania nowej telewizji partyjnej (Kaczyński otwarcie to zapowiada) jej szefem został właśnie Matyszkowicz. Mówi o „dwóch Matuszach” i horrendalnym planie jednego, aby przejąć PiS po Kaczyńskim, i równie horrendalnym pomyśle, aby ten drugi został szefem nowej TVPiS. Matyszkowicz bowiem to zdrajca, który oddał bez walki stanowisko nowym władzom. Skoro „pomimo zdrady ma odpowiadać za nowy główny projekt medialny w opozycji, to mimo że wypadałoby poprzestać na kulturalnym przywołaniu Cycerona i jego myśli o utwierdzaniu się w błędzie, to jednak samo się tu nasuwa swojskie i rodzime powiedzenie Kisiela: to, że jesteśmy w dupie, to jasne, problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”.

A Kurski umiał uderzyć w Tuska

Cytowanie tyrad wymierzonych w Morawieckiego, który miał być sługą brukselskich elit niemalże w takim samym stopniu jak Tusk, byłoby nudne, bo i sam Morawiecki znalazł się na marginesie i nie warto nawet spekulować, czy ma w PiS jeszcze czego szukać. Czas pokaże, choć akurat Kura jest chyba „za krótki”, aby obrzydzić Morawieckiego Kaczyńskiemu. Chociaż kto wie, czy Kaczyńskiego trochę nie zirytują oskarżenia pod adresem Morawieckiego o przynoszenie na Nowogrodzką fałszywych i spreparowanych sondaży i analiz celem mydlenia mu oczu.

Tyle że i tak wszyscy wiedzą, że Morawiecki jest kłamczuchem, więc w sumie co to za nowina? Morawieckiego albo się bierze z jego milionami, działkami i kłamstwami w pakiecie, albo się go nie bierze. Kaczyński zadecyduje, czy Morawiecki zrobił swoje i może odpłynąć do swoich milionów, czy też może będzie jeszcze przydatny. Ale to nie Kurski będzie mu mówił, jaka ma być decyzja w tej sprawie.

Warto za to zauważyć jeszcze jedno kuriozum tego wyjątkowego opracowania. Otóż zostaje w nim postawiona teza, że wymierzona w Tuska propaganda za czasów Kurskiego była w sam raz – ani za ostra, ani za delikatna – czego przykładem nieustanne pokazywanie premiera mówiącego „für Deutschland”, natomiast później... O, później to się zrobiła po prostu chamska i w związku z tym przeciwskuteczna.

To paradne, że twierdzenia na temat stosownej miary pomyj wylewanych na politycznego przeciwnika wypowiada autor wymierzonej w Tuska kampanii nienawiści pod hasłem „dziadka z Wehrmachtu”! Godne to odnotowania słowa: „Do maja 2023 r. Tusk nie był w stanie wyzwolić się z postrzegania go jako proniemieckiego lokaja brukselskich elit i politycznego oszusta. Symbolem tej narracji było powtarzane cyklicznie bon moty w rodzaju »für Deutschland« i ujęcie Tuska podającego marynarkę ówczesnemu szefowi Komisji Europejskiej J.C. Junckerowi. Tuska dopadały jego własne przypominane stosownie do tematu słowa lub decyzje z przeszłości, które ośmieszały prawie każdą jego nową inicjatywę. To było ostre, blisko granicy, ale trafiające w punkt i nigdy granicy powagi mediów publicznych nie przekroczył”.

Tak więc Kurski wiedział, gdzie jest granica hejtu, a późniejsi partacze „przegięli pałę” i „przekręcili gwint”: „Monotonna linia narracji, która sprowadzała się do codziennej obsesyjnej krytyki Donalda Tuska za wszystko, doprowadziła do jego immunizacji również na tę krytykę, która była w oczywisty sposób merytoryczna i trafna. Widzowie TVP coraz częściej przestawali na nią zwracać uwagę. W wyniku przepalenia z intensywnością i wulgarnością ataków podsycanych przez Samuela Pereirę, który forsował w »Wiadomościach« i innych serwisach informacyjnych felietony choćby o zbyt drogich butach Tuska czy materiały atakujące jego córkę – TVP uskrzydliła politycznego zombie”.

Tusk, czyli zombie

Tusk jako „zombie”. Raport Kurskiego pełen jest politycznych diagnoz i recenzji godnych zagorzałego krytyka PiS. Wychodzi z nich, że PiS miał marnego premiera, a oddał władzę na własne życzenie, bo Donald Tusk był już niemal złożony do politycznego grobu. Pomogła mu dramatyczna nieudolność Morawieckiego oraz kierownictwo „publicznych”, czyli partyjnych mediów.

Ten dokument jest tak cyniczny i tak politycznie durny, że doprawdy wygląda to tak, jakby z głowy funkcjonariusza partyjnego wszystkie fakty związane z demolowaniem instytucji, złodziejstwem i nepotyzmem były doszczętnie i dokumentnie wypierane. Ludzie, którzy to napisali, sprawiają wrażenie, jakby wierzyli, że moralna racja jest po ich stronie. Nie ma tam cienia wstydu, samokrytycyzmu czy jakiegokolwiek szacunku dla naszej aksjologii konstytucyjnej, którą podzielamy z całym wolnym światem. Jest tylko wojna politycznych gangów. Wojna, którą po prostu trzeba wygrać, bo o to w tym wszystkim chodzi.

Jacek Kurski chciał wziąć Kaczyńskiego pod włos, wmawiając mu, że to nie jego wina, iż utracił władzę, jednakże jeśli naprawdę chce w to uwierzyć, to powinien otwarcie i jawnie dać się rozgrzeszyć i za tę możliwość uzyskania rozgrzeszenia nagrodzić go nowym stanowiskiem. Wygląda na to, że spaliło na panewce. Bo Jarosław Kaczyński nie lubi i nie toleruje dwóch rzeczy: nielojalności i manipulowania. A Jacek Kurski w roli kapłana udzielającego rozgrzeszenia to dla prezesa PiS jakaś kosmiczna dziecinada. Oj, nie wyszła Kurze ta akcja, nie wyszła. Kombinował i przekombinował. Nabzdyczył się, nabzdyczył, aż pękł.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną