Trudno o bardziej przekonujący dowód woli obrony „każdego centymetra” terytorium kraju niż wybudowanie umocnień na jego granicy, tam gdzie jest najbardziej narażona na przekroczenie przez siły wroga. Pomysł ufortyfikowania granic z Rosją i Białorusią był od dawna podnoszony przez wojskowych. Ściślej, żołnierze mówili o „operacyjnym przygotowaniu terytorium kraju”, co wykracza poza same umocnienia na granicy.
Tak też opisywał pomysł Donalda Tuska wiceminister obrony Cezary Tomczyk, choć sam premier rzucił hasło „Tarczy Wschód” i fortyfikacji granicznych – łatwiejsze do zakomunikowania i zrozumienia. Trudno nie dostrzec w tym pewnego kampanijnego uproszczenia, bo przecież Tusk nie kryje, że sprawy bezpieczeństwa stawia na pierwszym planie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. A hasło ufortyfikowania granic z Rosją i Białorusią połączył z szukaniem wpływów tych dwóch wrogo nastawionych państw, wyłapywaniem ich agentów czy dywersantów oraz uzbrajaniem Europy w środki obrony powietrznej.
Komponent graniczny Tarczy Tuska ma być przy tym rozleglejszy, silniejszy i bardziej kosztowny niż to, co proponował PiS i co zrealizował za swoich rządów. A co okazało się nie całkiem skuteczne nawet dla powstrzymania zdeterminowanych i wspieranych przez białoruskie służby migrantów. Nowy rząd chce zaporę ulepszyć i umocnić – uniemożliwić jej rozginanie, wyposażyć w lepsze czujniki i kamery.