Kraj

Wybory 2024. Bezpieczeństwo Europy. Ile to musi kosztować? I czy wszyscy rozumieją zagrożenia?

Ukraińscy żołnierze podczas szkolenia z walki w okopach we Francji. Kwiecień 2024 r. Ukraińscy żołnierze podczas szkolenia z walki w okopach we Francji. Kwiecień 2024 r. Marek Świerczyński / Polityka
Polska „tarcza” antyrakietowa i przeciwlotnicza ma kosztować w przybliżeniu 200 mld zł, czyli ok. 50 mld euro. Ile kosztowałaby dla całej Unii Europejskiej? Kwota 500 mld nie wydaje się wcale przesadzona. Dla porównania: cały wieloletni budżet UE jest tylko nieco ponad cztery razy większy.

Kompetencje Parlamentu Europejskiego w obronności są niemal żadne, bo też Unia Europejska nie jest sojuszem wojskowym. Ale temat obrony jest tak istotny, że musi zostać podjęty na unijnym forum – i o tym przesądzą, lub nie, nadchodzące wybory.

„Nie ma tańszej metody na bezpieczeństwo niż pójście na wybory”– przekonywał i zachęcał w Białymstoku premier Donald Tusk. Wiec w największym przygranicznym mieście był zdominowany przez tematy tzw. Tarczy Wschód, migrantów nasyłanych znowu na granicę z Białorusią, starania o wzmocnienie obrony przez inicjatywy własne i wspólne z innymi krajami. Tusk właśnie kolejny raz, i to na kilka sposobów, postawił temat obrony granic na czele zadań swojego rządu i przyszłych delegatów jego partii do unijnej legislatury. Wybory to „gra o naszą przyszłość”, szekspirowskie „być albo nie być”. Mocne słowa. Co tak naprawdę oznaczają dla europarlamentarzystów i nowego europarlamentu?

Aby ocenić znaczenie momentu, w jakim się znajdujemy, przyda się duży kalendarz na najbliższe lata. Jeśli uwzględnimy w nim trwające procesy (np. wojna w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie), nadchodzące wydarzenia, których efektów nie znamy (jak amerykańskie wybory prezydenckie w listopadzie, stulecie sił zbrojnych komunistycznych Chin w 2027 r.), oraz ich możliwe skutki (np. zwycięstwo izolacjonizmu w USA, chińska inwazja na Tajwan, niekorzystny dla Ukrainy koniec wojny z Rosją, wojna Izraela z Iranem), wyjdzie nam, że druga połowa trzeciej dekady XXI w. może być decydująca dla reszty stulecia, a na pewno dla życia pokoleń obecnie dorosłych czy w dorosłość wchodzących.

Czytaj też: W okopach i na planszy. Jak Francuzi szkolą Ukraińców i wyobrażają sobie wojnę z Rosją

Ile może Parlament Europejski

Dlatego ci, którzy mają prawa wyborcze, mają też prawo przejąć się apelem premiera o zapewnienie bezpieczeństwa przez pójście na wybory i – w domyśle – zagłosowanie na jego ekipę. Tyle że ta ekipa znajdzie się po wyborach w wielonarodowym i wielopartyjnym politycznym tyglu i wcale nie musi uzyskać w Europie decydującego głosu. Dlatego Tusk ma bardziej rację w ogólnoeuropejskim wymiarze tego głosowania – następny europarlament i wyłonione z jego udziałem władze Unii (głównie Komisja) będą odgrywać kluczową rolę w opanowywaniu kryzysów być może jeszcze ostrzejszych i groźniejszych niż te, z którymi mierzymy się dziś. Nie ma wątpliwości, że w takim krajobrazie bezpieczeństwo Europy, w tym Polski, naprawdę będzie najważniejsze. Lecz dopiero suma podejścia poszczególnych partyjno-narodowych delegacji pokaże, czy ten nowy europarlament odegra w zapewnieniu bezpieczeństwa rolę taką, jakiej oczekujemy.

Obronnych kompetencji PE formalnie nie ma żadnych, ale ma głos w dyskusji o unijnym budżecie czy kierunkach polityki. Poza debatami plenarnymi głównym jej forum jest podkomisja obrony, zwana SEDE (skrót nieszczęśliwy, ale pochodzi od „security and defence”). W tym roku zebrała się ledwie trzy razy, a następne posiedzenie planuje w nowej kadencji. Ostatnim akcentem była marcowa wizyta delegacji w Kijowie. Można odnieść wrażenie, że jak na „przedwojenny” czas, o którym w Europie coraz częściej mowa, to europarlamentarzyści od bezpieczeństwa się nie przepracowują. Raport z ich działalności w minionych pięciu latach jeszcze nie jest dostępny, ten z poprzedniej kadencji liczy 60 niezbyt gęsto zadrukowanych stron. Najaktywniejsza z przedstawicieli Polski była w podkomisji eurodeputowana PiS, była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga, ale jako posłanka frakcji opozycyjnej skupiała się głównie na kontrowaniu propozycji „rządzących”. Dorównywał jej delegat większości i obecny szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski (mandat objął po nim Krzysztof Brejza, który ograniczał się do wystąpień w debatach). Trudno znaleźć w pracach komisji materiał przełomowy, choć Unia dokonała w ostatnich latach kilku rewolucji, jak wynalezienie mechanizmu finansowania zbrojeń dla Ukrainy z „funduszu wspierania pokoju”. Ten pomysł zrodził się jednak w Radzie, czyli na forum stolic, a nie w europarlamencie.

Bierze się to głównie z faktu, iż obronność nie należy do polityk ujednoliconych w ramach Unii. Stolice strzegą tego bastionu narodowej suwerenności, choć jednocześnie nie mają problemu z częściowym oddawaniem jej sojuszniczej strukturze NATO. Takich paradoksów jest więcej. Unia nie jest sojuszem wojskowym, mimo iż traktat lizboński zawiera (w art. 42.7) klauzulę wzajemnej pomocy literalnie silniejszą niż słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego. UE prowadzi dziś dwa razy więcej (10) operacji i misji wojskowych niż NATO (5) i jakoś nikomu nie przeszkadza, że personel i wyposażenie kierowane do nich pochodzi z grubsza z tych samych zasobów, jakie wykorzystują misje, operacje i siły wydzielane dla NATO. Również we wsparcie Ukrainy Unia jest zaangażowana instytucjonalnie głębiej.

W dyskusji o suwerenności często pada argument, że Rada Północnoatlantycka wymaga jednomyślności i głos każdego kraju liczy się teoretycznie tak samo. Ale w obszarze bezpieczeństwa Rada Europejska też nie stosuje głosowania większościowego (w Unii trwa dopiero trudna dyskusja, czy i jak to zmienić). Najbardziej do myślenia daje porównanie przynależności: NATO jest od Unii organizacją liczniejszą (32 kraje, w tym 5 spoza Unii: USA, Kanada, Norwegia, Wielka Brytania i Turcja), ale na 27 krajów unijnych 23 należą do NATO (poza Maltą, Cyprem, Irlandią i Austrią). Zatem poziom „unatowienia” Unii jest wyższy niż „europeizacji” NATO, pomimo ostatniego poszerzenia Sojuszu o Szwecję i Finlandię.

Wniosek: jeśli Unia chciałaby zadbać o bezpieczeństwo Europy, najłatwiej byłoby to robić poprzez zoperacjonalizowanie relacji z NATO. Kwaterę Główną Sojuszu w Brukseli dzieli od siedzib Komisji, Rady i Parlamentu jakieś 5 km w linii prostej. Mimo trzech strzelistych deklaracji o współpracy z ostatnich lat wciąż nie udało się im stworzyć spójnego organizmu europejskiej obrony.

Czytaj też: Czy NATO pokonałoby rosyjską armię? I co naprawdę gwarantuje słynny art. 5?

Ile to może kosztować

Tusk za dobrze zna realia europejskich instytucji, by wyznaczając nowym delegatom zadanie wzmocnienia bezpieczeństwa, nie wiedział, że ich rola będzie przynajmniej na początku marginalna. Tuskowi, a także innym liderom EPP, zależy na tym, by to zmienić. Dlatego wraz z greckim premierem zaproponował „flagowy program” europejskiej obrony powietrznej i dlatego obiecuje na Tarczę Wschód unijne finansowanie. Jeśli zbierze większość, będzie sukces, ale to kwestia nie tylko składu PE, lecz takiej reformy budżetu, by wydatki obronne miały znaczący poziom. Dla przypomnienia: w obecnych ramach finansowych wydatki na wsparcie obronności w Unii (bo nie jest to w ścisłym sensie budżet wojskowy) zostały o połowę ścięte wobec propozycji Komisji.

Teraz klimat jest inny – Komisja, Rada i Parlament są zgodne, że Unia musi wziąć się za obronność, skoordynować przemysł zbrojeniowy i lepiej go finansować. Padają duże liczby: od 100 do 400 mld, a do wyborów pewnie „ktoś da więcej”.

Skąd je brać? Zgody nie ma – mówi się o nowych podatkach czy nowym zadłużeniu. Ustalony już wieloletni budżet zapewne zasadniczo nie zmieni się do 2027 r. A zatem większe pieniądze na obronę to kwestia kolejnej perspektywy finansowej. Propozycją „kopuły” obrony powietrznej Tusk z Mitsotakisem już dziś chcą pokazać, w co trzeba inwestować w pierwszej kolejności. Jeśli pomysł zostanie na poważnie podchwycony, pieniądze będą musiały być olbrzymie. Polska „tarcza” antyrakietowa i przeciwlotnicza ma kosztować w przybliżeniu 200 mld zł, czyli ok. 50 mld euro. Ile kosztowałaby dla całej Unii? Kwota 500 mld nie wydaje się wcale przesadzona. Dla porównania: cały unijny wieloletni budżet jest tylko nieco ponad cztery razy większy. Porozumienie co do takich sum wymaga nie tylko zgody większości w PE, a de facto bezprecedensowego zaangażowania wszystkich europejskich państw i ich społeczeństw jako podatników czy dłużników. Szybko okaże się, że tego – i żadnego innego wymiaru bezpieczeństwa – sam europarlament zapewnić nie jest w stanie.

Także dlatego, że flagowe bezpieczeństwo wcale nie wydaje się jednakowo ważne dla wszystkich. Europejska scena polityczna znacznie się różni, i choć rosyjskie zagrożenie jest coraz powszechniej rozumiane, to nie ma jednomyślności, że właśnie Unia ma je w pierwszej kolejności zwalczać. Widać też siły, z reguły na obu krańcach sceny, które nie mają nic przeciwko odpuszczeniu w obronie i ponownemu ułożeniu się z Rosją. A gracze ciężkiej wagi, jak Francja i Niemcy, choć sprzeciwiający się Putinowi, widzą konieczność porozumienia po korzystnym dla Ukrainy zakończeniu wojny.

U nas w kampanii też to widać, choć „ekstremistów” jest mniej. W debacie nikt nie kwestionuje znaczenia tematu bezpieczeństwa ani wagi zagrożeń. Lewica jako jedyna w Polsce deklaruje wsparcie dla autonomii obronnej Unii, czegoś, co nadal jest tabu dla mainstreamu. Centroprawicowa Trzecia Droga mówi, że w UE przede wszystkim chce być sobą, cokolwiek to znaczy, za to obiecuje 100 mld euro na rozwój przemysłu zbrojeniowego i wysyła do PE wiceministra obrony. Prawica rządząca do niedawna uważa, że najlepsze bezpieczeństwo Polsce zapewniała sama, a następcy tylko je psują, nawet jeśli niczego nie zmienili. Uważnym wyborcom może nieco przeszkadzać, że niemal ci sami niedawni kandydaci do Sejmu i Senatu, z których niektórzy w międzyczasie mieli być zbawcami samorządu, teraz mają bronić filarów bezpieczeństwa europejskiego w Strasburgu i Brukseli. Narzuca się obronne porównanie, że więcej mamy wielozadaniowych polityków niż samolotów.

Jako polityczny drapieżca Tusk nie byłby sobą, gdyby pod hasłami obrony Europy nie walczył także o pozycję własnego obozu. Coraz głośniej jest o rosyjsko-białoruskich powiązaniach PiS i Suwerennej Polski, wątpliwych decyzjach zbrojeniowych Macierewicza, o niekompetencji lub złodziejstwie nominatów PiS. Już za dwa miesiące wszystko to ma wyjaśnić „raport Stróżyka”. Wszelkie podejrzenia sugerujące obce wpływy na władzę, biznes i struktury państwa muszą być wyjaśnione, a ewentualni agenci – bezwzględnie ścigani. Najlepiej, żeby były to rutynowe działania służb, a nie kampania.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną