Amfibie, śmigłowce, drony i WOT. Kto i co robi na pierwszej linii walki z powodzią. Czy to nie za mało?
Jak zwykle wojsko ze strażakami tworzą pierwszą linię walki z powodzią. W niedzielę była mowa o ponad 4 tys. żołnierzy zaangażowanych do pomocy innym służbom, ale liczba ta może się zmienić z dnia na dzień, bo podwyższona gotowość oznacza, że od rozkazu do wyjazdu z jednostki upływa kilka do kilkunastu godzin.
Jeszcze przed nadejściem niżu Boris wprowadzono wyższe stopnie alarmowe Wojsk Obrony Terytorialnej w najbardziej narażonych województwach. WOT jest dla wojewodów odwodem pierwszego kontaktu, włączonym w system reagowania kryzysowego i już wielokrotnie sprawdzonym przy powodziach, trąbach powietrznych, rozległych pożarach, poszukiwaniach i innych zdarzeniach.
Obecne zdarzenie wykracza jednak skalą poza jedno województwo, dlatego sformowano sztaby łączące siły kilku brygad. Konieczność ta wynikła też z tego, że opolskie – jedno z najbardziej narażonych na powódź województw – jest jednocześnie tym, gdzie najwolniej idzie (z powodów demograficznych) tworzenie lokalnej brygady – istnieje tylko batalion. WOT zapewnia przede wszystkim ludzi i lżejszy sprzęt: samochody terenowe, dostawcze i ciężarowe ogólnego przeznaczenia, agregaty, pompy, oświetlenie (superważne przy działaniach nocnych). Łodzie płaskodenne, które teoretycznie „terytorialsi” mają w dyspozycji, nie zdążyły dotrzeć miejsce, ale też na razie nie są potrzebne. Od cięższego wsparcia są wojska operacyjne, w szczególności inżynieryjne, lotnictwo śmigłowcowe, wszelakie latające środki rozpoznania i po prostu wojskowa zadaniowo-hierarchiczna struktura, która po wydaniu rozkazu rusza do działania siłą i masą.