NATO wzmacnia oddziały w krajach bałtyckich i Rumunii. A co z Polską? MON lekko zaniepokojony
Plan powiększenia grup bojowych stacjonujących w krajach wschodniej flanki liderzy NATO przyjęli na szczycie w Madrycie w 2022 r. Dość dawno. Zadanie do wykonania było spore, bo chodziło o kilkukrotne zwiększenie zaangażowania z dotychczasowego poziomu grup batalionowych, liczących ok. tysiąca żołnierzy, do formacji o rząd wielkości większych, liczących po kilka tysięcy ludzi pod bronią.
Czytaj także: Zełenski gra coraz ostrzej. Zaryzykował w chwili, gdy strategia Zachodu wchodzi w duży zakręt
„Potykacz” to kpina, a nie odstraszanie
Grupy batalionowe sformowane zostały po decyzjach szczytu NATO w Walii 10 lat temu, a rozmieszczone wiosną 2017 r. W Orzyszu ten kwietniowy dzień pamięta się z kilkugodzinnego spóźnienia ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza, ale dla Sojuszu był to krok milowy. Po raz pierwszy wielonarodowe formacje stanęły na straży granicy z krajem Władimira Putina, mimo że na Zachodzie słychać było głosy, iż to eskalacja łamiąca postanowienia Aktu Stanowiącego NATO-Rosja. W istocie jednak tzw. eFP – enhanced Forward Presence, czyli wzmocniona wysunięta obecność – była relatywnie słaba. Główną siłę bojową stanowił batalion piechoty zmechanizowanej, wspierany przez kompanie czołgów, artylerii czy baterię przeciwlotniczą.