Kiedy IRA w 1972 r. zdecydowała się na rozmowy pokojowe w Londynie, reprezentujący ją Gerry Adams demonstracyjnie przywdział na tę okazję dziurawy pulower. Nie chciał się stroić w garnitur dla systemu, który uznawał za wrogi, i nie chciał, żeby Brytyjczykom udało się swoim ceremoniałem wprawić Irlandczyków w onieśmielenie. Z talii kart dyplomatycznej gry wyciągnął dżokera. Kiedy Aleksander Kwaśniewski jako prezydent dekorował Jacka Kuronia, ten przepasał niebieską szarfę z odznaczeniem przez koszulę z błękitnego dżinsu zapinaną na napy. Jego charakterystyczny wiecowy uniform miał podkreślać, że wciąż jest z ludźmi, a nie z kolegami z partii.
Donald Trump, dziś tak przeczulony na punkcie godności urzędu i garniturowego protokołu, sam często w czasie poprzedniej kampanii łamał go, błaznował i bronił estetyki swoich zwolenników, którzy szturmowali Kapitol w strojach stosownych na Halloween, owinięci w poliestrowe flagi amerykańskie, w przepoconych T-shirtach. Chciał być postrzegany jako człowiek „z ludu”. Niedawna kampania miała już inne tony. Zamiast szarżujących „hord” był elegancki tłumek tiktokerów na przyjęciu zorganizowanym w podzięce za ich skuteczny prawicowy influencing. Dziewczyny w małych czarnych z dużymi dekoltami, chłopaki w garniturach, białe wino, wodzirej słynący z imprez randkowych dla młodej prawicy (Make America Hot Again).
Co prawda nie były to garnitury od Armaniego ani małe czarne od Chloé, tylko ich chińskie odpowiedniki, ale efekt został osiągnięty – wyglądało bogato i atrakcyjnie. Młodzi konserwatyści chcą wystawnego luksusu, nie zaś klasycznej elegancji ery reaganowskiej. Bardziej „Wielki Gatsby” niż Liga Bluszczowa. Mężczyźni czerpią wzorce od dawnych hollywoodzkich aktorów, a kobiety wybierają styl tradwife – pani domu z lat 50.