Z małego mieszkania zrobił się duży problem wizerunkowy. Przykrył w mediach wizytę Karola Nawrockiego w Białym Domu i jego handshake z prezydentem Trumpem. Sztab kandydata PiS liczył, że wizyta okaże się punktem zwrotnym w słabującej kampanii Nawrockiego. Ale się nie okazał, więc trzeba było odsunąć „wiktorię” w Gabinecie Owalnym na plan dalszy.
W końcu pod presją opinii publicznej opublikowano oświadczenie majątkowe Nawrockiego, choć wcześniej miał się na to nie godzić. Wykazał w nim nie jedno, a dwa mieszkania, czyli minął się z prawdą, odpowiadając na pytanie Magdaleny Biejat podczas debaty prezydenckiej „Super Expressu”. Zaliczył się wtedy do grona tych Polaków, którzy mają jedno mieszkanie. Kandydatka Lewicy do prezydentury zadała to pytanie Nawrockiemu nie w ramach jakiegoś śledztwa skarbowego, lecz w kontekście deficytu mieszkań dostępnych dla mniej zamożnych.
Nawrocki wyczuł, że musi odpowiedzieć tak, by nie wyjść na uprzywilejowanego. Jednocześnie zmienił zdanie w sprawie podatku katastralnego: był za, w kampanii jest przeciw. Chciał się przedstawić jako jeden z „przerażonych” tym podatkiem zwykłych Polaków i dał do zrozumienia, że może się w tym punkcie dogadać z lewicą, która chce ograniczyć traktowanie mieszkań jako lokatę kapitału.
Czytaj też: Jak z tą kawalerką było. Wersja PiS jest absurdalna, bajki „o dobrym panu Karolu” nikt nie kupi
Moralny profil Nawrockiego
Kłopot w tym, że Nawrocki – z tego, co wiemy – tak właśnie zamierzał potraktować owo mieszkanie, o którym dziś zrobiło się tak głośno.