Jak to się stało
A więc Nawrocki. Co teraz? Tusk po klęsce nogi nie odstawi, czasy wielkiego PiS zapewne już nie wrócą
O Andrzeju Dudzie mówiono nieraz, że pojawił się trochę znikąd, został wyczarowany z kapelusza, nie miał podstawowych kwalifikacji do bycia prezydentem. Z Karolem Nawrockim jest inny problem, bo on akurat jest skądś, wywodzi się z konkretnych środowisk, ma dosyć już rozpoznane znajomości i afiliacje. Wciąż mało o nim wiemy, ale dostatecznie wiele, żeby nie mieć złudzeń co do jego kondycji moralnej. I sporo się pewnie w przyszłości jeszcze dowiemy.
Sumienie Kaczyńskiego
Osobistą odpowiedzialność ponosi za to wszystko Jarosław Kaczyński. Nawrocki jest w końcu jego „decyzją”. Można oczywiście spekulować, czy jej sobie w głębi duszy dzisiaj winszuje. Po wyborze Dudy prezes ponoć nigdy nie zaakceptował faktu, iż gabinet zajmowany w przeszłości przez jego brata przejął polityk tak miernego formatu. Niemniej z perspektywy wyczulonego na punkcie inteligenckiej kindersztuby Kaczyńskiego ustępujący wkrótce prezydent mimo wszystko spełniał elementarne kryteria, przynajmniej jeśli chodzi o pochodzenie i ogólną ogładę. Jak w takim razie potraktuje kolejnego wychowanka?
Lech Kaczyński był człowiekiem Solidarności. Karol Nawrocki przynajmniej otarł się o społeczny margines. I bynajmniej nie jest to kariera self-made mana, który dzięki ciężkiej pracy wyszedł na ludzi. Charakterystyczne, że w kampanii sztabowcy PiS nawet nie próbowali budować takiej legendy. Pewnie mieli świadomość, iż byłoby to szyte zbyt grubymi nićmi. Wiele pojawiło się po drodze dowodów, iż kandydat nie zerwał więzów z przeszłością, że jego relacje ze światem przestępczym i subkulturą kibicowską (co w znacznej mierze się pokrywa) nigdy nie wygasły. Że ten świat go fascynuje i nawet uczynił go przedmiotem swoich publikacji jako historyk. Pozbawiony skądinąd istotnego dorobku naukowego, bo swoje wcześniejsze awanse na dyrektora Muzeum II Wojny Światowej i prezesa IPN też przecież zawdzięczał wyłącznie skrajnej dyspozycyjności politycznej.