Zapiski kampanijne, cz. 20. Ta klęska w sumie nie dziwi. Harce się zaczęły, a prawica prawicowieje
Kampania domknęła długi cykl wyborczy, na który składały się bitwy o Sejm, samorządy, europarlament i wreszcie Pałac Prezydencki. W trzech pierwszych potyczkach obóz centrolewicowy wygrywał, za każdym razem zdobywając ponad 50 proc. głosów. W batalii prezydenckiej poniósł porażkę. Jej efekty mogą wykraczać daleko poza przeprowadzkę Karola Nawrockiego na Krakowskie Przedmieście.
Wszyscy to chyba czują. Harce, które teraz obserwujemy – wiwisekcja porażki Trzaskowskiego autorstwa posłanki Polski 2050 Joanny Muchy, Ryszard Petru rozwiązujący na własną rękę Trzecią Drogę, Michał Kamiński szarżujący na Donalda Tuska – wynikają z przekonania, że coś się zmienia, że scenę polityczną czeka przebudowa. Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu, co przyniosła kampania prezydencka.
Czytaj też: Mamy katastrofę? Trzeba będzie przejść przez szok
Prawica uskrajnia się, a i tak rośnie
Po pierwsze, wybory 2025 były kolejnym krokiem PiS ku prawej ścianie. Jarosław Kaczyński mógł przedstawiać na kampanijne potrzeby swojego brata jako podwórkowego chuligana, ale umówmy się – Nawrocki w niczym nie przypomina Lecha Kaczyńskiego. Ksywka „Doktor Dres”, którą z pół roku temu obdarzył go – o ironio – jeden z jego przyszłych sztabowców, nieźle oddaje istotę rzeczy.
Nawrocki ze swoim podejściem do Unii, do imigrantów, do Ukrainy, do Donalda Trumpa, do Konfederacji, a nawet po prostu ze swoim pojmowaniem prezydentury jako narzędzia do obalenia rządu reprezentuje skrajnie prawe skrzydło obozu Kaczyńskiego. Wiele mówiący drobiazg: zapowiedział zerwanie z wprowadzoną przez Lecha Kaczyńskiego tradycją zapalania świecy chanukowej w Pałacu, bo on obchodzi tylko bliskie mu święta.