Kraj

Trzy pytania dla koalicji. Bez złudzeń, kapitanem jest i będzie tu Donald Tusk

Posiedzenie Rady Ministrów. Od lewej: Krzysztof Gawkowski, Donald Tusk, Radosław Sikorski Posiedzenie Rady Ministrów. Od lewej: Krzysztof Gawkowski, Donald Tusk, Radosław Sikorski Kancelaria Prezesa RM
Efektem rekonstrukcji rządu nie może być to samo, tylko inaczej. Liderzy koalicji muszą odpowiedzieć sobie najpierw na trzy ważne pytania. I wtedy do roboty.

Przed nami polityczny spektakl pod hasłem rekonstrukcji rządu. W środę czeka nas głosowanie nad wotum zaufania, nowe exposé wygłosi premier Donald Tusk, a liderzy koalicji renegocjują umowę podpisaną w 2023 r. Na wierzch wychodzą przy okazji problemy znane od początku kadencji: komunikacja poprzez media (i social media), emocjonalne spory, polityka dostosowywana do potrzeb chwili. Rząd potrzebuje innego scenariusza. Gdyby jego autorem był Olaf Lubaszenko, tytuł brzmiałby „Chłopaki, nie płaczcie”, a Laska sugerowałby konieczność odpowiedzi na trzy bardzo ważne pytania.

Premier Rafał Trzaskowski?

Czy prezydent stolicy powinien wejść do rządu? Rafał Trzaskowski przegrał wybory, ale uzyskał poparcie przekraczające 10 mln głosów i stał się politykiem strony rządowej z największym społecznym mandatem. Po raz drugi, bo podobny wynik uzyskał w 2020 r. Kandydata KO poparli – z większym lub mniejszym przekonaniem – wyborcy wszystkich sił koalicyjnych, Lewicy Razem i nieliczni zwolennicy Konfederacji. W polityce należy tworzyć opowieść i nadawać ton, a dziś nikt poza Trzaskowskim nie ma do tego lepszych papierów.

Oczywiście premierem nie zostanie – to opowieść tyleż sensacyjna, co fikcyjna. Najcięższym zawodnikiem w ringu wciąż jest Donald Tusk i dopóki czynnie działa w polskiej polityce, trudno sobie wyobrazić, by oddał czapkę kapitańską jednemu z bosmanów. Wycofanie się z rządu na stanowisko jedynie szefa Platformy pachniałoby bujdą znaną z PiS, gdy prezes Jarosław Kaczyński kierował pojazdem z tylnego siedzenia.

To jakby mieć dwóch świetnych napastników, ale grać w ustawieniu z jednym. Pozostaje zmienić ustawienie – jeśli nie na dwóch strzelców, to na tzw. podwieszonego. W takim wariancie Trzaskowski mógłby wejść do rządu jako minister ds. europejskich lub szef MSWiA – ze względu na doświadczenie samorządowe. W innej rzeczywistości naturalna byłaby przesiadka na kierowniczy fotel MSZ, jednak Radosław Sikorski jest zbyt cenny i wzmocniony po wyborach. Minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak łączy funkcję z koordynowaniem służb specjalnych, co stwarza jakieś pole manewru.

Poza wszystkim Trzaskowski może być symbolem opowieści innej niż przegrana. To historia mobilizacji, poszukiwania drugiego tempa i nowego otwarcia. Ostatni miesiąc pokazał, że koalicja jest zmęczona i męcząca. Tylko od perspektywy zależy, czy wyborczy rezultat zapadnie w pamięć jako dowód rozczarowania rządem, czy społecznej energii zaledwie 370 tys. mniejszej niż połączony front prawicy. Pozostanie Rafała Trzaskowskiego w warszawskim ratuszu przekreśli pięcioletnią narrację o jego formacie prezydenckim i wyśle na śmietnik historii marzenia o wtoczeniu nowej krwi w rządowy organizm.

Czytaj też: Donald Tusk i trzeszcząca koalicja na zakręcie. Pytanie brzmi: skręcamy w lewo czy w prawo?

Rzecz w rzeczniku

Czy rząd będzie miał rzecznika prasowego? Tu nie chodzi o komfort dziennikarzy politycznych. Głos władzy wykonawczej musi być spójny, prosty i wybrzmiewać niezwłocznie – wygaszać tlące się kryzysy i rozpalać wyobraźnię. Po mediach krążą dwojakie opinie, czy premier zdecyduje się powołać rzecznika, a może nawet biuro prasowe, którego celem będzie informowanie o sukcesach rządu. Tyle że sednem problemu nie są sama funkcja i wybór kadrowy. Należy go szukać głębiej: w sposobie komunikacji między koalicjantami.

Przede wszystkim trzeba skończyć z komunikacją twitterową. Niejednokrotnie koalicjanci o decyzjach i pomysłach premiera dowiadywali się od dziennikarzy czy z wpisów w internecie. Ta sama strategia towarzyszy komunikacji całego KO i poszczególnych resortów. Premierowi nie jest potrzebny sternik, gdy sam jest żeglarzem i okrętem. Na brak rzecznika nie narzeka również Lewica: ministry Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i Katarzyna Kotula potrafią skupić uwagę mediów i zachwalać swój kawałek tortu. W PSL dba o to wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. Nic dziwnego, że największym zwolennikiem powołania rzecznika rządu jest marszałek Szymon Hołownia, który najdotkliwiej odczuł koalicyjne kłótnie i deficyt w propagandzie sukcesu.

Koniec końców jest to na rękę premierowi, który stanowi główne spoiwo rządu i jego słowa traktowane są z nabożeństwem. Powołanie rzecznika to oddanie władzy nad przekazem i polityką informacyjną, konieczność przeniesienia kłótni z mediów do gabinetów w imię wspólnego głosu koalicji. Ani to na rękę spierającym się konserwatystom i lewicy, ani sternikowi Tuskowi. Tylko że jedność nie oznacza jednomyślności.

Słuchaj też: Nawrocki wysyła pierwsze sygnały. Wchodzimy w zły czas politycznej wojny na górze

Trzy razy w prawo

Czy skręt w prawo się opłacił? Cała rządowa i partyjna polityka ostatnich miesięcy była podporządkowana wyborom prezydenckim. Większość demokratyczna, witana jako nadzieja na progresywne reformy, dokonała zwrotu w prawicową retorykę. Premier przestał przepraszać za pushbacki, a zaczął zapewniać o deportacjach i twardej odmowie przyjmowania uchodźców. Na bezpieczeństwo i wojsko rząd wydał dzikie miliardy, aby na koniec stoczyć przegraną bitwę (Andrzej Duda zawetował) o obniżkę składki zdrowotnej. Na czas kampanii Trzaskowskiego zawieszono wszystkie nadzieje wyborców. Z wiadomym skutkiem.

Maj i początek czerwca przyniosły weryfikację. Byliśmy świadkami kapitulacji zwolenników demokratycznego, sprawiedliwego i europejskiego państwa. Obywatele stracili poczucie, że jest czego bronić. Wiarę trzeba przywrócić, odkurzyć obietnice z 2023 r. i skupić się na kilku wybranych kierunkach, które powinny zdominować dyskusję, pokazać determinację w „dowożeniu”. Na prawicowych forach przez lata krążyło żartobliwe określenie, że „lepiej raz w prawo niż trzy razy w prawo”. Dotychczasowe metody zawiodły, więc może warto spróbować. Skoro trzy razy w prawo się nie udało, spróbować choć raz w lewo.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną