Nadany w środę 2 lipca na Kanale Zero program „Krzysztof Stanowski na granicy z Niemcami” trwał aż dwie i pół godziny. I choć obejrzenie go w całości wymagało samozaparcia i cierpliwości, to dla każdego, kogo interesuje polska polityka, technologia mediów oraz zjawiska społeczne istotne z politycznego punktu widzenia, jest to materiał fascynujący. Fascynujący i smutny.
Smutny, bo wygląda na to, że skala ksenofobii jest u nas ogromna, a w każdym razie znacznie większa, niż wyobrażają to sobie wielkomiejskie elity. Fascynujący, bo takiego spryciarza jak Krzysztof Stanowski jeszcze w mediach nie mieliśmy. Nie pierwszy raz okazuje się, że jest mistrzem roboty politycznej spowitej w pozory rzetelnego i profesjonalnego dziennikarstwa. Nazwanie go propagandzistą doprawdy byłoby obrazą dla subtelności jego warsztatu. Trzeba było czekać dobrze ponad godzinę, aby zza parawanów bezstronności, obiektywizmu i profesjonalizmu dziennikarskiego wychynęła twarz sprawdzonego człowieka prawicy działającego na odcinku medialnym.
Stanowski? Co złego, to nie on
Żeby nie nadużywać suspensu: clou nadawanego z Gryfina plenerowego programu z udziałem działaczy kilku partii, organizatorów „patroli obywatelskich” oraz „oczu prezydenta” (jak wyraził się Stanowski), czyli Daniela Nawrockiego, były gorące podziękowania oraz wyrazy podziwu, jakie syn prezydenta elekta złożył samozwańczym obywatelskim strażnikom, a w szczególny sposób Robertowi Bąkiewiczowi.