Czarne krzyże nad Polską. Pierwsza taka sojusznicza misja niemieckiej Luftwaffe
Luftwaffe – siły powietrzne Republiki Federalnej Niemiec – zachowały historycznie złowrogą dla Polaków nazwę, a Bundeswehra nosi symbol, który też nie budzi samych dobrych skojarzeń. Jednak dziś czarny krzyż to znak sojuszniczych sił powietrznych, które rozszerzają swoją aktywność i obecność w ochronie i obronie wschodniej flanki NATO, w tym Polski. Samoloty z nimi od kilku tygodni bazują na wschód od Warszawy, a niedawno przeleciały nawet w tradycyjnej polskiej defiladzie w ramach sojuszniczego szyku powietrznego. To absolutnie są „nasi”.
Czytaj też: F-16 w pogoni za rosyjską rakietą. Mamy za mało samolotów i pilotów
Najszybsza kaczka
Niemcy pod Warszawą robią to samo co w innych misjach obrony powietrznej NATO – są do dyspozycji w razie nagłego zagrożenia, a na co dzień szkolą się w patrolach, rozpoznaniu i operacjach poza swoimi stałymi bazami. Jeśli nagłego zagrożenia nie ma, wylatują treningowo dwa razy dziennie. Jeśli z systemu dozoru przestrzeni powietrznej NATO przyjdzie wezwanie do Alpha Scramble, czyli alarmowego wylotu pary dyżurnej, są do tego gotowi – to misja operacyjna, a nie ćwiczebna.
Samoloty i ich piloci mają być w stałej gotowości, dlatego z załogami przyjechało do nas całe zaplecze techniczne i zabezpieczenie. To szczególnie ważne, bo dla samolotów Eurofighter nie ma w Polsce obsługi, mimo że dość często goszczą ostatnio na tutejszych lotniskach. Wiosną w Malborku przebywały brytyjskie samoloty tego typu, zwane Tajfunami, w poprzednich latach zaglądali Włosi na podobnych maszynach.
Eurofightery to jeden z najbardziej udanych przykładów wielonarodowej współpracy przemysłowej w lotnictwie wojskowym, łączącej siły Brytyjczyków, Włochów, Niemców i Hiszpanów w konsorcjum z udziałem firm takich jak BAE Systems, Rolls-Royce, Leonardo i Airbus (jego niemiecka i hiszpańska odnoga, bo Francja w projekcie nie uczestniczy – woli budować własne Rafale w firmie Dassault).