Konwencja PiS. Kaczyński jak zwykle: prężył muskuły i straszył Zachodem. Ale ma kłopoty
W najnowszych sondażach partia Donalda Tuska zauważalnie wyprzedza partię Jarosława Kaczyńskiego. Doliczając poparcie dla obecnych koalicjantów, widać, że demokraci nie muszą stracić władzy, mogliby rządzić drugą kadencję. Lęk przed takim scenariuszem radykalizuje jeszcze bardziej najbliższe otoczenie prezesa PiS. W tej niepewnej – zarówno dla Kaczyńskiego, jak i Tuska – sytuacji oba największe obozy zwołały konwencje.
Reklamowany jako programowy zlot PiS odbył się w Katowicach. Wybór stolicy Górnego Śląska pokazuje, że prezes zakłada, iż nikt już nie pamięta o jego antyśląskich insynuacjach („ukryta opcja niemiecka”) i wecie prezydenta Andrzeja Dudy przeciwko uznaniu języka śląskiego. Wcześniej media pełne były spekulacji o kondycji partii: kłótnie „maślarzy” oraz „mateuszowców”; premierowskie aspiracje i szanse Czarnka, Bocheńskiego czy Ziobry. Pytano też: po co tam „Kura” (Jacek Kurski), czemu tak ostro; wyrażano obawy, że umiarkowani się przestraszą, a „konfederaci” i tak podbiorą część wyborców. I zastanawiano się: razem czy osobno z Konfą? To ostatnie akurat interesuje całą klasę polityczną i wyborców.
Na razie dylemat jest rozstrzygnięty. Kaczyński atakuje Mentzena, ten odpłaca pięknym za nadobne. Punktował, że PiS nie zostawia suchej nitki na polityce finansowej rządu, a sam obiecuje nowe daniny socjalne na niespotykaną skalę.
Drugim założeniem imprezy było to, że wybory wygrywa się panelami dyskusyjnymi. To miłe, że pisowcy w to wierzą (inne partie chyba też), bo przecież chciałoby się, aby programy partii politycznych trafiały pod strzechy, a wyborcy poświęcali weekendy na ich lekturę i analizę.