Rok pozornie leniwy
Aleksander Kwaśniewski dla „Polityki": Spokojnie nie będzie, a może być groźnie. Nie ma czasu na oddech
RAFAŁ KALUKIN: – Kohabitacja po polsku to dzisiaj brutalna wojna na wyniszczenie przeciwnika. Czy ona będzie miała swój kres?
ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI: – Nie spodziewam się opamiętania w najbliższych miesiącach, a może nawet latach. Gospodarka jest w niezłej formie, a państwu – nawet przy obniżonym poczuciu bezpieczeństwa – nie grozi rozpad. Jest więc jeszcze przestrzeń do politycznego psucia. Chyba że wcześniej dojdzie do poważnego wstrząsu.
W 1989 r. byliśmy w gorszej sytuacji. Pod każdym względem – i gospodarczo, i politycznie. Dzięki temu udało się doprowadzić do Okrągłego Stołu, co pozwoliło wyrwać się z matni ograniczeń. Dzisiaj brakuje dobrej woli, atmosfery okrągłostołowej, autorytetów. Jeśli więc pyta pan o kres, on teoretycznie istnieje, ale ja go nie widzę.
Mija 20 lat, od kiedy przekazywał pan urząd Lechowi Kaczyńskiemu, dając pokaz kultury politycznej. Czy miał pan intuicję, do czego doprowadzi rodząca się wówczas polaryzacja?
Trochę ją przeczuwałem, chociaż w prezydenturze Kaczyńskiego silny był jeszcze element ciągłości. Nadal uważam, że źle się stało, iż nie powstała wtedy koalicja PO-PiS. Oczywiście nie wiemy, jak długo taki układ mógłby się utrzymać, ale samo doświadczenie współpracy byłoby później dla obu sił mitygujące.
Spory wpływ miał też kryzys lewicy, która powinna była zostać trzecią siłą. Ale nie ośmioprocentową, tylko na poziomie 20 proc., co uczyniłoby ją poważnym partnerem koalicyjnym. Ten warunek nie został spełniony i w efekcie dwie najsilniejsze partie mogły podzielić scenę pomiędzy siebie.
Ale czy to się musiało zakończyć tak ostrym konfliktem?
Do przełomu wieków obowiązywał odmienny paradygmat wygrywania wyborów.