Aneta Kyzioł: – Kiedy tuż przed wakacjami realizowaliście w Starym Teatrze w Krakowie „Bitwę Warszawską 1920”, czuliście napięcie w teatrze albo wokół niego?
Monika Strzępka: – Nie wiem, może miasto huczało – wiadomo, Kraków zawsze huczy. Ale w teatrze atmosfera była wspaniała. Spektakl zrealizowaliśmy w sześć tygodni, aktorzy byli totalnie zaangażowani, mieliśmy poczucie, że znaleźliśmy miejsce, do którego będziemy chcieli wracać. Zresztą nawet gdyby były jakieś tarcia z zespołem, to w teatrze na próbach jest to normalne. Aktor nie jest bezwolnym instrumentem w rękach reżysera czy dramatopisarza. Na koniec poprzedniego sezonu odbyły się trzy premiery pod jednym hasłem i w jednym bloku. Byliśmy na dyrektorów Klatę i Majewskiego wściekli, bo nam się wydawało, że mamy za mało czasu na przygotowanie przedstawienia, ale teatr sobie z tym fantastycznie, także logistycznie, poradził. Oddaliśmy przedstawienie w takim kształcie, jaki sobie zaplanowaliśmy.
Zresztą ludzie do Starego chodzą. Frekwencja skoczyła o 10 proc., co jest zjawiskiem niecodziennym przy zmianie dyrekcji. Zwykle w pierwszym roku notuje się odpływ widowni. Widać coś ludzi w tej dyrekcji intryguje.
Paweł Demirski: – I najważniejsze: Klata jest dyrektorem od roku, na ocenę dyrekcji jest zdecydowanie za wcześnie.
„Dziennik Polski” wzywa do odwołania Jana Klaty z funkcji dyrektora i jako jeden z argumentów przywołuje wasz spektakl, gdzie Piłsudski ma depresję, a komunista Feliks Dzierżyński jest pozytywnym bohaterem i recytuje Norwida.
MS: Dzierżyński był Polakiem, dlaczego nie miał recytować Norwida? To był świadomy gest – pytanie o to, co czyni z ciebie Polaka i co cię z polskości wyklucza.