Miło, że z inicjatywą przyznania ministrowi Piotrowi Glińskiemu nagrody Człowieka Wolności wyszła konkurencyjna redakcja tygodnika „Sieci”. W naszym wykonaniu taki gest zostałby potraktowany jako zbyt gruba ironia i część, jak to lubi powtarzać minister kultury i wicepremier, „przemysłu pogardy”.
Liczne „osiągnięcia” Piotra Glińskiego
Swoją kadencję Gliński zaczął, jak przystało na człowieka deklarującego programową otwartość na różne środowiska: od zmian personalnych, wycinki dyrektorów, niepotrzebnych gestów nieufności i próżnych audytów w podległych sobie instytucjach. Od prób kneblowania Teatru Polskiego we Wrocławiu za pornografię, którą sobie wyobraził, a później interwencji – w ministerialnym wydaniu bezprecedensowej – w sprawie wystawianej w Teatrze Powszechnym „Klątwy”, którą uznał za dzieło „paraartystyczne”, chociaż jej nie widział.
Jak przystało na wolnościowca, próbę zabezpieczenia polskiej publiczności przed działalnością reżysera „Klątwy” Olivera Frljicia zamienił w swoisty leitmotiv swojej ministerialnej kadencji, odbierając dotacje kolejnym imprezom, które zapowiedziały obecność tego twórcy w programie.