W październiku pewien Jordańczyk, który udał się na pustynię Wadi Rum, jedną z popularniejszych atrakcji turystycznych kraju, zobaczył, że jej część jest odgrodzona pomarańczową taśmą, a wokół roi się od policji. Za ogrodzeniem dojrzał kartonowe figury i futurystyczne makiety. Jako fan „Gwiezdnych wojen” od razu zrozumiał, że trafił na plan filmowy ostatniej części kosmicznej sagi. Zdjęciami podzielił się w mediach społecznościowych, a w sieci wybuchły spekulacje. Czy to widać Neimoidian? A może to Yakku? Albo jakiś nowy pustynny świat?
Gdy w kwietniu zaprezentowano długo wyczekiwany zwiastun „Rise of the Skywalker”, okazało się, że większość scen, z których się składa, została nakręcona właśnie na Wadi Rum, gdzie ekipa filmowa spędziła pracowite trzy tygodnie. „Tu powstał »Lawrence z Arabii«. Gdy przyjeżdżasz, nie wierzysz w to, co widzisz. To niesamowite mieć tego typu naturę jako tło scen” – zachwycał się reżyser J.J. Abrams.
Daisy Ridley czy Oscar Isaac nie byli jedynymi zagranicznymi gwiazdami, których turyści mogli spotkać w ostatnich miesiącach w okolicy. „Piękne, ciche, złowrogie. Kocham to” – mówił o Wadi Rum w nagraniu na Instagramie Josh Brolin, który w kwietniu razem z Timothée Chalametem kręcił „Diunę”. Jesienią 2017 r. był tam Will Smith, wcielający się w rolę dżina w remake’u „Aladyna” w reż. Guya Ritchiego.
A w tym samym czasie, gdy kręcono „Gwiezdne wojny”, 80 km dalej, w skalnym mieście Petra, najbardziej znanym zabytku kraju, powstawała inna produkcja. Ekipa była mniej znana, ale marka równie rozpoznawalna – Netflix, który nagrywał właśnie swój pierwszy arabski serial „Jinn”.
– Jest wiele powodów sukcesu Jordanii – uważa Alex Ritman, dziennikarz branżowego tygodnika „The Hollywood Reporter”.