Jim Jarmusch jako reżyser kultowy posiadł niedostępną innym twórcom wolność – może robić, co chce, bo wierni fani i tak pójdą na jego kolejne dzieło. Poszli i tym razem, ale są podzieleni. Niby wszystko jest na miejscu – ironiczny pastisz filmów o „żywych trupach”, pełen postmodernistycznych cytatów i zabawy warstwą meta, z gwiazdorską (w tym disneyowską) obsadą, wreszcie z typowym dla Jarmuscha snuciem i drobinkami codziennych międzyludzkich momentów. Ale cały czas miałem wrażenie, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje.
Czytaj także: Planetarna katastrofa, czyli nowy film Jarmuscha
Martwi w środku nie umierają
Film można najlepiej podsumować zgodnie z niedawną modą na dopisywanie paranormalnych wątków do klasycznych powieści. Powstały książki takie jak „Duma i uprzedzenie i zombie”, napisana przez Setha Grahame’a-Smitha w „duecie” z Jane Austen, czy „Przedwiośnie żywych trupów” Kamila Śmiałkowskiego i Stefana Żeromskiego („Obecne w powieści żywe trupy to moim zdaniem rozległa metafora systemu komunistycznego. Pożeranie mózgów również odebrałem jako przenośnię” – napisał w serwisie LubimyCzytać.pl wnikliwy czytelnik).
„Truposze nie umierają” to „Jarmusch i zombie”, a dokładnie – „Kawa i papierosy i zombie”.