Kultura

Zombie muszą odejść. Jakie przesłanie skrywa najnowszy film Jarmuscha?

Kadr z filmu „Truposze nie umierają” Kadr z filmu „Truposze nie umierają” mat. pr.
„Truposze nie umierają”, postmodernistyczny film o zombie Jima Jarmuscha, jest pełen paradoksów. Wydaje się spóźniony o dwie dekady, a jednocześnie pojawia w idealnym czasie.

Jim Jarmusch jako reżyser kultowy posiadł niedostępną innym twórcom wolność – może robić, co chce, bo wierni fani i tak pójdą na jego kolejne dzieło. Poszli i tym razem, ale są podzieleni. Niby wszystko jest na miejscu – ironiczny pastisz filmów o „żywych trupach”, pełen postmodernistycznych cytatów i zabawy warstwą meta, z gwiazdorską (w tym disneyowską) obsadą, wreszcie z typowym dla Jarmuscha snuciem i drobinkami codziennych międzyludzkich momentów. Ale cały czas miałem wrażenie, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje.

Czytaj także: Planetarna katastrofa, czyli nowy film Jarmuscha

Martwi w środku nie umierają

Film można najlepiej podsumować zgodnie z niedawną modą na dopisywanie paranormalnych wątków do klasycznych powieści. Powstały książki takie jak „Duma i uprzedzenie i zombie”, napisana przez Setha Grahame’a-Smitha w „duecie” z Jane Austen, czy „Przedwiośnie żywych trupów” Kamila Śmiałkowskiego i Stefana Żeromskiego („Obecne w powieści żywe trupy to moim zdaniem rozległa metafora systemu komunistycznego. Pożeranie mózgów również odebrałem jako przenośnię” – napisał w serwisie LubimyCzytać.pl wnikliwy czytelnik).

„Truposze nie umierają” to „Jarmusch i zombie”, a dokładnie – „Kawa i papierosy i zombie”. Są tu odniesienia do innych filmów reżysera, nawet osoba tłumacząca tytuł postanowiła dodać coś od siebie i do „Umarli nie umierają” wcisnęła nawiązanie do „Truposza”. Strukturalnie rzecz przypomina serię winietek, w których rozmowy o wszystkim i niczym ubarwione są nagłą obecnością powstałych z grobów animowanych zwłok. I chyba właśnie tu mi czegoś zabrakło. Scenki z „Kawy i papierosów” na długo zapadły mi w pamięci, tu zwyczajnie nie było niczego, co utkwiłoby w głowie. Występ Seleny Gomez sprawia wręcz wrażenie parodii pomysłu „zatrudnijmy Selenę Gomez w naszym niezależnym filmie” – zjawia się, jest przepiękna i umiera zjedzona przez zombie.

Jim Jarmusch dla „Polityki”: Nie mam określonego gustu muzycznego

Zombie pragną kawy i wi-fi

No właśnie, zombie. Żyjemy w czasach popkulturowej apokalipsy żywych trupów. Temat został podjęty już chyba z każdej możliwej strony – od poważnych horrorów i filmów akcji, przez satyry i pastisze, a nawet nastoletnie romanse i melodramaty. Jarmusch wraca do korzeni współczesnego zombie, czyli filmów George’a A. Romero. W „Świcie żywych trupów” z 1978 r. ludzie chowają się przed umarlakami w centrum handlowym, całość staje się metaforą konsumpcjonizmu. Nie inaczej jest u Jarmuscha – powstali z grobów nie są głodni ludzkich mózgów, a rzeczy takich jak kawa czy wi-fi – których najbardziej pragnęli przed śmiercią.

W zombie wyjącym „kawa” i „wi-fi” nie ma nic odkrywczego, to temat wielu memów i komiksów internetowych. W pierwszym odruchu pomyślałem, że formuła gatunku „film o zombie” się wyczerpała i film Jarmuscha stanowi tego testament, ale jest inaczej – to formuła ludzkości się wyczerpała. Skoro ze swoim konsumpcyjnym popędem się nie zmieniła, to może zwyczajnie nie ma już czego odkrywać?

Czytaj także: Dlaczego boimy się horrorów? Pięć powodów

Katastrofa klimatyczna i życie po końcu świata

To, co najlepiej wypada w filmie, to wizja końca świata. Fantazyjny pomysł – rabunkowe odwierty na biegunach zmienił obrót Ziemi, noce i dnie następują chaotycznie, a umarli powstają z grobów – służy jako niezbyt subtelna metafora katastrofy klimatycznej. I bardzo dobrze, bo to już nie jest czas na subtelności.

To, co jest autentycznie przerażające, to portret ludzkich reakcji w obliczu nieuniknionej katastrofy – straszny, bo prawdziwy. Okrutny jest pesymizm Jarmuscha – postać grana przez Adama Drivera od początku powtarza, że to się „źle skończy” (gdyż aktor jako jedyny dostał do przeczytania cały scenariusz), ale z tej wiedzy nic nie wynika, jest bezsilny dokładnie tak samo jak cała „nieprzebudzona” reszta. Inni nie wierzą w koniec świata, nawet gdy ten świat kończy się przed ich oczami, chowają głowy w piasek. A ci najbardziej uprzywilejowani, którzy po prostu nie są ludźmi (kosmiczna samurajka Tilda Swinton), wzywają UFO jak taksówkę i zabierają się stąd, tak jak z ginącej Ziemi chcą się zabrać chłopcy z Doliny Krzemowej. Oglądając Elona Muska wystrzeliwującego w kosmos rakiety, trzeba pamiętać, że on może zwyczajnie wypisać się z ludzkości i nie ma co liczyć na to, że w statku na Marsa znajdzie się miejsce dla nas, zwykłych ludzi. Nas pożrą zombie. Przy swoim całym dziwactwie to bardzo prawdziwy i szczery film.

Czytaj także: Znany miliarder chce wysłać setkę śmiałków na Marsa. Tylko po co?

Cała nadzieja w młodzieży

Odrobinę nadziei dają nastolatki – trójka dzieciaków z poprawczaka, które umykają apokalipsie, chociaż nie wiemy właściwie dokąd. W wywiadzie Jarmusch powiedział, że w młodzieży widzi nadzieję. Trochę przypomina mi to gadanie, że „przyszłość jest kobietą”. Mężczyźni zabili świat (o czym wiemy z „Mad Maxa: Na drodze gniewu”), niech go teraz ktoś posprząta.

Tak się złożyło, że tydzień przed seansem filmu byłem w Berlinie. Wybrałem się na demonstrację – młodzieżowy strajk klimatyczny. Nie będę kłamał – chciałem zobaczyć Gretę Thunberg, nastoletnią działaczkę klimatyczną i idolkę. Zobaczyłem coś więcej – różnych młodych ludzi, którzy wygłaszali przemowy. Pełne emocji i konkretów. Poparte badaniami, zrozumieniem, jak działa system; wzywali do działania polityków, powołując się na ich konkretne zaniedbania. W porównaniu do naszych publicystów, którzy wciąż „ośmielają się mieć wątpliwości”, i polityków, do których powoli dociera istnienie smogu – dramatyczna różnica. Nie dziwię się, że Jarmusch wierzy w młodzież, ale co o tym myśli młodzież? W pamięci zostało mi jedno przemówienie skierowane bezpośrednio do polityków: „My jesteśmy jeszcze młodzi. Zanim przejmiemy władzę, będzie za późno”.

Nie ma na co czekać, zombie już tu są. I jak pokazuje film Jarmuscha, artyści są wobec tych wyzwań bezradni.

Czytaj także: Zombie, mózg i popkultura

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną