Może to zaskakujące, ale odpowiedzią na pytanie o to, dlaczego Disney szykuje nowego „Kevina”, jest... „Król Lew”. Nowa wersja kultowej animacji zarobiła do tej pory ponad 1,2 mld dol. – a przecież, nie licząc zamiany wizualnej na realistyczną grafikę komputerową, scenariusz pozostał niemal identyczny. Widzowie płacili za dzieło, które doskonale znają. Jak to się mówi – „zagłosowali portfelami”.
Dlaczego więc kręcić remake′i? Dla pieniędzy. Można wręcz się bronić, że publiczność po prostu tego chce – „Piękna i bestia”, podobnie bliźniacza względem oryginału, zarobiła grubo ponad miliard. Czyli Disney zaspokaja potrzeby kinomanów.
Czytaj także: Disney pobił własny rekord i nie ma na świecie konkurencji
Disney już się nie wysila
Pytanie tylko, czy Disney musi to robić tak odtwórczo. Przy okazji „Czarownicy” znalazł sposób na to, by tchnąć nowe życie w opowieść o Śpiącej Królewnie, podobnie jak w „Krainie Lodu” bardzo luźno podszedł do „Królowej Śniegu”. Skoro więc ma w planach kolejne produkcje o spodziewanych przychodach powyżej miliarda, to dlaczego nie włożyć w to odrobiny wysiłku i nie zaproponować widzom czegoś choć odrobinę nowego? Wydaje się, że to kwestia twórczej ambicji.
Tymczasem Disney w nowym „Królu Lwie” powtarza niemal kropka w kropkę stary film, a do tego z zupełnie niezrozumiałych powodów jako scenarzystę wskazuje Jeffa Nathansona, pomijając twórców oryginału: Jonathana Robertsa, Lindę Woolverton oraz Irene Mecchi.