Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Horrory i dreszczowce. Zima przynajmniej na ekranie

Kadr z filmu „Lśnienie” Kadr z filmu „Lśnienie” mat. pr.
Zło, okrucieństwo, mord kojarzą się raczej z ogniem – wiadomo, piekło. Ale w dziedzinie filmowego straszenia nie brak bielutkich opowieści. Zresztą krew na śniegu wygląda bardzo malowniczo.

Każdy widz wskazałby zapewne jakiś obraz tego typu. Horror, dreszczowiec (tak się drzewiej mówiło na thrillery) czy film sensacyjny. Powstało ich sporo – są w tym zbiorze hity, klasyki, wręcz legendy. Oraz, co naturalne, kity.

Czytaj także: Dlaczego boimy się horrorów?

Przemarznąć do szpiku kości

O zimową palmę pierwszeństwa mogą śmiało zawalczyć: „Misery” (1990), „The Thing” (1982), znany u nas jako „Coś” albo „Rzecz”, oraz „The Shining” (1980), czyli „Lśnienie”. Dzieła te – w przypadku drugiego i trzeciego wręcz arcydzieła – powstały, jak widać, w 12 lat. Co ciekawe, w „Misery” bestią jest kobieta, w „Lśnieniu” mężczyzna, zaś w „Rzeczy” – przybysz z kosmosu, przybierający dowolną formę ludzką lub zwierzęcą. Wniosków z tego wysnuć można sporo. Choćby taki, że da się straszyć różnymi formami życia, może z roślinami tylko nie wychodzi. Tym, co łączy filmy, jest sytuacja izolacji, odcięcia od świata, a co za tym idzie, niemożność ucieczki i konieczność konfrontacji z bestią.

Wciąż się sięga do tych dzieł. Annie Wilkes z „Misery”, fenomenalnie zagrana w oryginale przez Kathy Bates, wraca w formie serialowej. Przypomnę tylko, że mamy do czynienia z pierwowzorem mistrza literackiej grozy Stephena Kinga. „Lśnienie” także wyszło spod jego pióra, a w 1997 r. powstał miniserial na jego podstawie.

„Lśnienie”mat. pr.„Lśnienie”

„Rzecz” doczekała się zaś w 2011 r. całkiem dobrego prequela.

Reklama