Symboliczna rywalizacja między Nowym Jorkiem a Los Angeles, ich dychotomiczność, to element już chyba na stałe wpisany w kulturę USA, niezależnie od zachodzących na tym polu zmian i wyrównujących się – lub przynajmniej niezauważalnych – różnic. Kino amerykańskie niemal od początku istnienia starało się uchwycić te kontrasty, najpierw przenosząc przemysł ze wschodniego na zachodnie wybrzeże, a potem pozwalając twórcom na obustronne złośliwości, co znakomicie wykorzystał lokujący się po stronie nowojorskiej wyższości Woody Allen, który w „Annie Hall” (1977) wprost stwierdza, że jedynym osiągnięciem cywilizacyjnym Los Angeles jest możliwość skręcania w prawo na czerwonym świetle.
Duchowy spadkobierca Woody Allena
Przywołanie tego nazwiska nie jest przypadkowe. Tak się bowiem składa, że Baumbacha można śmiało uznać za duchowego spadkobiercę Allena. W jego najnowszym filmie – będącym zresztą, podobnie jak „Annie Hall”, słodko-gorzkim studium rozpadu związku – podział na Wschód i Zachód jest jeszcze ostrzejszy. Poprzez konflikt dwóch najludniejszych miast USA wyraża się rozdźwięk między głównymi bohaterami, małżeństwem od kilku lat: Nicole (Scarlett Johansson) i Charliem (Adam Driver).
On jest utalentowanym i odnoszącym sukcesy reżyserem teatralnym, na razie działającym w obrębie Off-Broadwayu, ale stojącym przed szansą podbicia największych nowojorskich scen. Ona – równie zdolna i inteligentna – jest gwiazdą jego awangardowych sztuk; aktorką, która niegdyś zasłynęła obscenicznym występem w hollywoodzkim filmie. Wychowują ośmioletniego syna Henry’ego (Azhy Robertson). Ich idealne na pozór życie rozpada się, gdy Nicole wręcza mężowi papiery rozwodowe i zabiera chłopca do rodzinnego Los Angeles, by tam wziąć udział w produkcji serialu telewizyjnego.
Mężczyzna podróżuje między Wielkim Jabłkiem, gdzie jego prywatny teatr prosperuje coraz lepiej, a Kalifornią, gdzie może spotkać się z dzieckiem. Wszyscy wokół sugerują mu przeprowadzkę, zachwalając przestrzeń, jakiej można doświadczyć tylko w Los Angeles. Trudno w tej sytuacji o bardziej absurdalny i chybiony argument – dla osoby niemal zakochanej w nowojorskiej codzienności, ceniącej spacery po zatłoczonych arteriach miasta, konieczność przemieszczania się samochodem w celu pokonania choćby najmniejszych dystansów staje się koszmarem.
Czytaj także: Woody Allen o sobie i problemach Hollywood
„Historia małżeństwa” o rozpadzie związku
Baumbach nie od razu wyjaśnia, dlaczego para w ogóle się rozstaje. Czyni to dopiero w znakomicie zagranej i zrealizowanej na długich ujęciach scenie rozmowy Nicole z bezwzględną prawniczką, z którą kobieta się spotyka, choć małżonkowie mieli nie angażować osób z zewnątrz.
Wtedy przelewa się czara goryczy. W emocjonalnym monologu bohaterka wyraża rozczarowanie związkiem, przyznając, że nigdy nie czuła się spełniona, a jej pragnienia i potrzeby egocentryczny mąż zawsze ignorował. Dodaje, że jej kariera spowolniła po narodzinach dziecka, a Charliego z roku na rok rozwijała się, przynosząc mu w końcu bardzo pożądany grant dla młodych geniuszy. Przelotny romans mężczyzny z podwładną przechodzi tu niemal bez echa, choć mogłoby się wydawać, że będzie kością niezgody.
Nicole jest przepełniona żalem nie z powodu zdrady, ale dlatego, że została właściwie odarta z tożsamości i pozbawiona głosu, całkowicie podporządkowana woli partnera.
Czytaj także: Dlaczego Kalifornia to taki inny stan?
Oczyszczenie Noaha Baumbacha
Reżyser, dla którego jest to opowieść na poły autobiograficzna, biorąc pod uwagę jego rozstanie z aktorką Jennifer Jason Leigh, tworzy interesującą mieszankę dramatu i komedii, smutku i radości. Zręcznie przechodzi od jednego porządku do drugiego, upodabniając całość do burzliwej kłótni kochanków, którzy w ferworze walki obok bolesnych słów wypowiadają sporo zdań absurdalnych i zabawnych.
I choć w centrum umieszcza niemal regularną i wyzwalającą to, co najgorsze, wojnę o prawa do opieki nad dzieckiem (oraz jej wpływ na chłopca), demaskującą nieznane oblicza współmałżonków, publicznie piorących brudy i manipulujących faktami, Baumbach stara się nie zapominać, że zanim bohaterowie się poróżnili i odgrodzili od siebie kilkoma tysiącami kilometrów, coś ich jednak połączyło.
Nie bez znaczenia jest to, że podczas Halloween cała rodzina przebiera się za członków Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza – nagrywając ten album, Beatlesi byli od siebie dalej niż kiedykolwiek, wciąż jednak, paradoksalnie, byli najbliższymi sobie ludźmi o podobnej wrażliwości. Prywatna apokalipsa Nicole i Charliego zaczyna się bowiem od przepięknych i wypowiadanych przez nich znad kadru deklaracji miłości, w których oboje wyjaśniają, za co pokochali drugą osobę. Może i są to, jak się okazuje, nigdy niewysłane listy, ale świadomość, iż bohaterowie są zdolni do empatii, współczucia i widzą we współmałżonku tyle pozytywnych cech, przynosi jakąś nieopisaną satysfakcję i daje widzowi poczucie oczyszczenia.
Czytaj także: „Frances Ha”, czarno-biała komedia Baumbacha