O człowieku, który pokochał własną kurtkę
Recenzja filmu: „Deerskin”, reż. Quentin Dupieux
Kurtka to filmowy fetysz: wojskowa M43, którą nosił Zbyszek Cybulski, ta, którą nosił Marlon Brando w „Dzikim”, ta z wężowej skóry w „Dzikości serca”, wiatrówka Ryana Goslinga w „Drive”. Ba, można nie pamiętać fabuły dramatu kryminalnego „Reich”, ale trudno wyrzucić z pamięci kurtkę, którą nosił tu Mirosław Baka. „Gdy szedł plażą, frędzle na jego skórzanej kurtce powiewały majestatycznie” – pisał po latach krytyk filmowy Jakub Socha. Quentin Dupieux, francuski filmowiec i muzyk (nagrywa pod pseudonimem Mr. Oizo), filmu Władysława Pasikowskiego pewnie nie widział, lecz frędzle na kurtce bohatera „Deerskin” powiewają nie mniej majestatycznie.
Georges (Jean Dujardin – którego na ekranach możemy jednocześnie oglądać w „Oficerze i szpiegu” Romana Polańskiego – udowadnia, że jest dziś jednym z najbardziej wszechstronnych aktorów francuskiego kina) ciężko przeżywa rozstanie z żoną. Wyjeżdża na prowincję, gdzie za ostatnie pieniądze kupuje od starego hipisa kurtkę ze skóry daniela (w pakiecie dostaje małą cyfrową kamerę). Kurtka jest, prawdę mówiąc, raczej ohydna – Joanna Horodyńska odwróciłaby wzrok – Georges wygląda w niej groteskowo, trochę jakby próbował się przebrać za Pierre’a Brice’a grającego Winnetou, za to czuje się wspaniale.