Dobrze wiem, że życie składa się głównie z przykrych chwil. Tylko nie widzę sensu, żeby przesadnie się nad tym pochylać. Nasz niewesoły świat może i jest najgorszym z możliwych, lecz nawet najtragiczniejsze wydarzenia dadzą się opowiedzieć z dystansem, ironią, w sposób komiczny lub absurdalny, żeby nie gasić nadziei – wyjaśniał swój punkt widzenia na sztukę.
Urodził się w Pradze. Pochodził z inteligenckiej rodziny. Jego ojciec był dziennikarzem i scenarzystą. Zdawał na reżyserię teatralną, ale na egzaminach powiedziano mu, że nie ma talentu. Wybrał film. Chciał szybko debiutować w pełnym metrażu. Gdy zaproponowano mu „Pociągi pod specjalnym nadzorem”, które kilku reżyserów, m.in. Evald Schorm i Vera Chytilova, przed nim odrzuciło, zgodził się bez czytania scenariusza.
Jiří Menzel dla „Polityki”: Głupcami lepiej się rządzi
Czeska mądrość patrzenia na życie
Ukończony w 1966 r. film przeszedł do historii nie tylko z powodu nagrody amerykańskiej akademii filmowej, którą otrzymał dwa lata później. Krytycy podziwiali osobliwe „w aurze czasu zastygłego” spojrzenie na niemiecką okupację, ukazaną z perspektywy praktykanta po szkole kolejarskiej, nad wyraz mocno przeżywającego swoje problemy erotyczne. Była to pierwsza kinowa ekranizacja prozy Bohumila Hrabala (nie licząc nowelowych „Pereł na dnie”), po którą Menzel sięgał w ciągu trwającej ponad pół wieku kariery jeszcze pięciokrotnie, rozsławiając czeską mądrość nieideologicznego patrzenia na życie.
W dużej mierze to Menzel sprawił, że literatura stała się podstawowym źródłem inspiracji dla czechosłowackiej nowej fali. Wszystkie filmy, które zrealizował w latach 60., nasycone natchnioną zmysłowością, tajemnicą i metafizyką, tak wspaniale skontrastowaną z przaśną, plebejską niemal codziennością, urzędową poprawnością, kiełbaskami i dochodzącym z głośników zgiełkiem orkiestr dętych, były adaptacjami głośnych dzieł. Zawsze przywiązywał ogromną wagę do wierności oryginałowi. „Kapryśne lato” to adaptacja powieści Vladislava Vančury, natomiast przy „Zbrodni w żeńskiej szkole” i „Zbrodni w nocnym klubie” współpracował z Josefem Škvoreckim. Po aksamitnej rewolucji sięgał m.in. po dramaty Vaclava Havla.
Dobra komedia na poważny temat
Hrabala Menzel uważał za swojego starszego brata. Różnica wieku między nimi wynosiła przeszło 20 lat. Jak to w rodzinie – pięknie się różnili. Pisarz był dobrze zbudowanym, wysokim mężczyzną, lubił piwo. Reżyser sięgał mu do ramion, nosił okulary, zamawiał mu herbatę. Kiedy się poznali, nie błyszczał zbytnio intelektem. W porównaniu z doświadczeniem Hrabala można powiedzieć, że Menzel był naiwniakiem. Nie przepadał też za pracą. Na początek autor „Zbyt głośnej samotności” udzielił mu lekcji na temat poczucia humoru. Dobra komedia, twierdził, musi dotyczyć poważnych rzeczy. Ale jeśli zaczniesz o nich mówić zbyt serio, skończysz żałośnie.
Menzel, chociaż za swoją największą wadę uważał lenistwo, a za zaletę przyzwoitość – zawsze kręcił pogodne egzystencjalne komedie, a za swoich mentorów uważał Charlie Chaplina i Bustera Keatona. Twierdził, że jeśli artysta nie narzuca sobie ograniczeń, plecie bzdury. W twórczości głosi pochwałę piękna codziennego życia i hedonizmu. W „Skowronkach na uwięzi” zaskakujące jest to, że bunt przeciwko stalinizmowi zniewoleni bohaterowie manifestują pogodą ducha, śmiejąc się w twarz oprawcom. Zjeżdżając do kopalni na przymusowe roboty, jeden z nich deklaruje, że czuje się szczęśliwy. Film ukończony tuż po pacyfikacji praskiej wiosny został zatrzymany przez cenzurę i przeleżał na półce 20 lat. Premierę miał dopiero w 1990 r. na festiwalu w Berlinie, gdzie zdobył najcenniejsze trofeum – Złotego Niedźwiedzia.
Czytaj też: Czeski film, polska duma
Rózgą wychłostał producenta
Do brawurowej ekranizacji „Obsługiwałem angielskiego króla”, jednej z najwybitniejszych powieści Hrabala o szybko bogacącym się kelnerze konformiście, a tak naprawdę o gorzkiej lekcji przetrwania w czasach totalitaryzmów, Menzel przygotowywał się blisko dekadę. W międzyczasie umarł autor książki, a właściciel praw sprzedał je komuś innemu za jego plecami.
Wściekły i rozgoryczony reżyser, spotkawszy sprawcę swojego nieszczęścia, czyli nielojalnego producenta, wychłostał go kupioną zawczasu przez asystentkę rózgą na oczach elitarnej, festiwalowej publiczności w Karlowych Warach. Ostatecznie udało mu się ten film nakręcić dopiero w 2006 r., gdyż klimatu nieodpartego komizmu wyrażającego tragizm w każdym szczególe, kadrze, postaci nie potrafił oddać żaden inny czeski reżyser.
Żeby mama zrozumiała
W przeciwieństwie do Miloša Formana, Vojtĕcha Jasnego, Ivana Passera czy Jana Nĕmeca Jiří Menzel nie zdecydował się w 1968 r. na emigrację. Zapłacił za to dość wysoką cenę. Przez sześć lat nie mógł robić filmów. Zamknął się w teatrze, gdzie znalazł azyl. Żeby mieć spokój, zrehabilitować się w oczach partyjnych dygnitarzy i, jak tłumaczył w wywiadach, zapewnić sobie swobodę twórczą, podpisał „Antykartę” potępiającą sygnatariuszy „Karty 77”, w której domagano się poszanowania wolności i demokracji. Z premedytacją, pod szumnym tytułem „Kto szuka złotego dna” (1974), nakręcił też schematyczny produkcyjniak o budowie zapory. O tym, jak młody chłopak po wyjściu z wojska, zamiast zostać taksówkarzem i mieć dobrze płatną pracę, zostaje robotnikiem. Zdarzały mu się też inne twórcze wpadki, lecz litościwie zostało mu to wybaczone. Tłumacząc się później z ówczesnych wyborów, nie ukrywał, że działał z czystego tchórzostwa. „Bałem się tamtego świata, a poza tym miałem w kraju całą rodzinę, moi rodzice się starzeli i potrzebowali pomocy. Nie starczyło mi odwagi, żeby wyjechać, i wcale tego nie żałowałem”.
Tajemnicę sukcesu swoich filmów wyjaśniał prosto: „Moja mama była zwyczajną kobietą. Krawcową. Zaś ojciec wykształconym człowiekiem. Dziennikarzem. Kręcąc filmy, zawsze starałem się robić je tak, by rozumiała je mama. Ale żeby jednocześnie nie było mi wstyd przed ojcem”.
Muszę być jakoś pożyteczny
Menzel jako reżyser zrealizował w sumie 30 filmów fabularnych i telewizyjnych. Ma na koncie również bogatą karierę aktorską. Niezapomnianą kreację stworzył m.in. w „Małej apokalipsie” Costy-Gavrasa. W 1996 r. otrzymał Czeskiego Lwa za całokształt twórczości, został też odznaczony Medalem Za Zasługi I Stopnia. Na jubileusz 75-lecia w maju 2013 r. weszła na ekrany ostatnia wyreżyserowana przez niego smutna komedia – „Donżuani” o nieudolnych próbach wystawienia „Don Giovanniego” Mozarta w prowincjonalnym teatrze.
– To, że mogę robić filmy, zobowiązuje mnie do robienia rzeczy, które mają sens. Nie wolno mi robić filmów dla własnej sławy ani tylko dla pieniędzy, chociaż je lubię. Muszę być w jakiś sposób pożyteczny. To zasada, której jestem wierny od moich pierwszych filmów – wygłosił swoje credo podczas niedawnej wizyty w Warszawie z okazji przeglądu swojej twórczości.
W 2017 r. przeszedł operację mózgu, chorował też na zapalenie opon mózgowych. O jego śmierci, która nastąpiła 5 września, poinformowała z dwudniowym opóźnieniem żona Olga.
Czytaj też: Jakie filmy i seriale oglądać w czasach klęski urodzaju