Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Polak wolnościowiec. Co łączy Oscary, pandemię i klimat

Adam Chełstowski / Forum
Oburzenie, z jakim spotkało się ogłoszenie nowych standardów nagradzania Oscarami, to dowód poważniejszych problemów: buntu wobec jakichkolwiek regulacji i źle rozumianej wolności.

Przez chwilę można było pomyśleć, że świat się kończy (tak rzeczywiście jest, ale z innych powodów): polski internet dosłownie wybuchł, gdy pojawiła się informacja, że od tej pory, jeśli produkcja będzie chciała walczyć o Oscara w kategorii najlepszy film, będzie musiała spełnić kilka wymogów. O co chodzi? Ano o to, żeby choć trochę zwiększyć reprezentację mniejszości: LGBT+, etnicznych, osób z niepełnosprawnościami i kobiet. Te ostatnie mniejszością jako taką oczywiście nie są, ale wystarczy spojrzeć, ile nominacji w kategorii najlepsza reżyseria dostały od początku istnienia Oscarów.

Natychmiast pojawiły się głosy, że to zamach na wolność twórczą, kolejny przejaw zidiociałej politycznej poprawności, a od teraz wszystkie filmy będą opowiadać historie czarnoskórych lesbijek jeżdżących na wózku.

Czytaj też: Jaką płeć ma reżyser? W Hollywood nadal rządzą mężczyźni

Jak parytety na listach wyborczych

Na nic zdały się tłumaczenia, że podobne przepisy od kilku lat funkcjonują w przypadku nagród Brytyjskiej Akademii Filmowej BAFTA i nikt od tego nie ucierpiał. Co więcej, jeśli tylko wczytać się uważnie w nowe zasady (co zrobiła np. Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga Zwierz popkulturalny), okaże się, że tak naprawdę trzeba się bardzo postarać, by ich nie spełnić. Ba, zapewne duża część produkcji z ostatnich lat jak najbardziej – można rzec – robiła, co trzeba, zanim to było modne.

Reklama