Directors Guild of America nie przekazuje żadnych nowych informacji. Jeśli chciało się zwrócić uwagę na dysproporcje w przemyśle filmowym, wystarczyło spojrzeć na nominacje do Oscara za reżyserię – od 2010 r. o statuetkę walczyło 40 osób, w tym tylko dwie kobiety: Kathryn Bigelow za „The Hurt Locker. W pułapce wojny” (pierwszy Oscar dla kobiety w tej kategorii) oraz Greta Gerwig za zeszłoroczną „Lady Bird”.
Mężczyźni w przewadze w Hollywood
Dzięki raportowi możemy wyciągać wnioski na temat przyczyn tych dysproporcji. Bo jeśli na 651 wyprodukowanych w ubiegłym roku w Stanach filmów pełnometrażowych (które miały 691 reżyserów) za kamerą stało ledwie 114 kobiet, to nie dziw, że mężczyźni mają przewagę wśród pretendentów do wyróżnień.
Dysproporcja jest jeszcze wyższa, gdy spojrzeć tylko na te filmy, które w kinach zarobiły powyżej 250 tys. dol. (było ich 175), a więc po odjęciu wszystkich mikroprodukcji. Tu stosunek reżyserów do reżyserek wyniósł 159 do 22. Czyli panie stanowiły ledwie 12 proc. Trudno o inny zawód, w którym płeć przecież de facto nie powinna się liczyć, a w którym widzimy aż taką dysproporcję. 88 proc. mężczyzn!
A do tego dysproporcja rasowa
Jeśli sprawdzimy produkcje, które w box office zgarnęły więcej niż 10 mln dol. (setka filmów), zastaniemy tam 90 reżyserów i 15 reżyserek. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, gdy zamiast relacji płci zaczniemy analizować stosunek różnych ras. Tu (znów: dotyczy to filmów, które zarobiły więcej niż ćwierć miliona dolarów) mamy następujące liczby: 141 filmów, 145 reżyserów i reżyserek, z czego 128 osób było rasy białej, tylko 14 stanowili przedstawiciele mniejszości, a w trzech przypadkach DGA nie posiadało danych. Czyli: 10 proc. niebiałych reżyserów i reżyserek.
A więc Hollywood, które odczytując pisane przez piarowców przemówienia, tak chętnie podkreśla swoją otwartość, pozostaje, niestety, skamieliną.
Widzowie mają wpływ
Coś się zmienia, o czym świadczą sukcesy Patty Jenkins i jej „Wonder Woman” oraz Ryan Coogler i jego „Czarna Pantera”. Ale trudno nie zauważyć, że akurat te tytuły, które podbiły box office, to historie kobiet lub czarnoskórych. Biali mężczyźni niejako „pozwolili” tym mniejszościom reżyserskim opowiadać o samych sobie. To nie jest droga, którą powinno się iść, choć sam fakt, że film o superbohaterce reżyserowała kobieta, trzeba uznać za postęp. Może tylko w ten sposób grono producentów z największych studiów przekona się, że owszem, Steven Spielberg czy Christopher Nolan to szalenie utalentowani reżyserzy, ale kręcąc setki filmów, wypadałoby w więcej niż kilku z nich otworzyć się na wszystkich – bez względu na płeć czy kolor skóry.
Jako widzowie możemy tylko głosować portfelami. Akurat ten język Hollywood rozumie.