Mobbing i molestowanie w kolejnym polskim teatrze. Środowa „Gazeta Wyborcza” opisała, dając głos kilku kobietom związanym w różnych latach z Ośrodkiem Praktyk Teatralnych „Gardzienice”, kontrowersyjne zachowania i zwyczaje założyciela i szefa tej legendy rodzimej teatralnej alternatywy: Włodzimierza Staniewskiego.
Czytaj też: W Polsce mobbing jest wciąż kategorią bardzo rozmytą
Cierpienie uszlachetnia
Pierwsza była relacja Mariany Sadovskiej, jednej z najważniejszych aktorek „Gardzienic” w latach 90. i na początku 2000., zamieszczona w maju tego roku na ukraińskim portalu Povaha.org.ua. Dziś jej polski przekład opublikował Dwutygodnik.com. Do podlubelskich Gardzienic przyjechała jako 19-latka, zafascynowała się poszukiwaniami artystycznymi Staniewskiego – swego czasu ucznia Jerzego Grotowskiego, a od 1977 r. samodzielnego twórcy, zgłębiającego, przy aplauzie teatrologów i kulturoznawców z Polski i zagranicy, tradycje wykonawcze, śpiewacze i ruchowe, najpierw Słowiańszczyzny, potem antycznej Grecji, szukającego, wzorem Grotowskiego, „źródeł” kultury.
Uwierzyła, że Staniewski jest „mistrzem”, „guru”, a jego bolesne metody pracy z aktorami i aktorkami to jedyna droga do wykonawczego mistrzostwa; jak w tym przysłowiu – cierpienie uszlachetnia. W ramach cierpienia było publiczne upokarzanie, wyzwiska, wytykanie rzekomych niedostatków urody, higieny, talentu, organizowane w środku nocy próby zamieniające się w seanse nienawiści. A w bonusie prasowanie dyrektorowi ubrań i masowanie nocą pleców. Sadovska pisze też o przemocy fizycznej, zamykaniu jej w pokoju na kilka dni, straszeniu, że odda jej gotową rolę innej aktorce.