Gale wręczenia Złotych Lwów i Europejskich Nagród Filmowych odbywały się w tym roku w tym samym czasie. W Gdyni pierwszy raz w historii główna nagroda przypadła pełnometrażowej animacji. W Berlinie tytuł europejskiego filmu roku otrzymał duński komediodramat „Na rauszu” Thomasa Vinterberga o grupie nauczycieli nadużywających alkoholu.
Holland, Wilczyński, Majewski
Szansę na europejską nagrodę miało kilkoro Polaków, m.in. Jan Komasa i Mateusz Pacewicz za nominowane do Oscara „Boże Ciało”. Oraz, za „Szarlatana”, Agnieszka Holland, która kilka dni temu została wybrana prezydentką Europejskiej Akademii Filmowej. EFA to organizacja zrzeszająca 3,8 tys. profesjonalistów, odpowiednik Amerykańskiej Akademii Filmowej przyznającej Oscary. Polka jest pierwszą kobietą piastującą honorowe stanowisko po Wimie Wendersie i Ingmarze Bergmanie. Wcześniej przez pięć lat była przewodniczącą zarządu EFA. Chociaż naszych filmowców w Berlinie nie uhonorowano, same nominacje świadczyły o tym, że polskie kino ma się znakomicie i obydwie te uroczystości dobitnie to przypominały.
W obu wypadkach, jeśli chodzi o główne nagrody, można mówić o sporej niespodziance. Chociaż ta z Gdyni wydaje się nawet większa. Nigdy wcześniej animacji nie udało się zakwalifikować do konkursu. Outsiderski film Mariusza Wilczyńskiego, owszem, zbierał w kraju i na świecie doskonałe recenzje, do faworytów jednak nie należał.