17 marca, niedługo po tym, gdy życie w kraju zamarło, na jednej z aukcji obraz Jacka Malczewskiego rozgrzał licytujących tak, że jej zwycięzcę kosztował ostatecznie 3,1 mln zł. Kolejne doniesienia robiły wrażenie: zespół pięciu postaci Magdaleny Abakanowicz wylicytowany został do kwoty ponad 2 mln zł, portret autorstwa Mojżesza Kislinga za 800 tys., a autoportret Meli Muter – za ponad pół miliona. Ci, którzy zakładali, że to tylko pierwsza, nerwowa reakcja bogaczy w niepewnym momencie i że to szaleństwo wkrótce minie, szybko musieli zweryfikować swą opinię. Boom na dzieła sztuki praktycznie trwał do ostatnich dni roku, w czasie drugiej fali pandemii nawet jakby przyspieszając.
Czytaj też: Rok zdalnych aukcji
Himalaje cen za sztukę
Co ciekawe, walka o sztukę odbywa się na wszystkich praktycznie poziomach i obszarach. „Branie” miało nie tylko tradycyjnie dobrze się sprzedające malarstwo, ale też rzeźba, grafika, rzemiosło artystyczne. Z równą zapalczywością kolekcjonerzy rzucali się zarówno na malarstwo dawne, nowoczesne, jak i to współczesne, artystów urodzonych w latach 80., a nawet 90. XX w. Ostra konkurencja wśród kupujących sprawiła, że co chwila informowano o tym, co jest solą rynku sztuki – cenowych rekordach. Niekiedy prawdziwie zawrotnych, pokazujących, że ten dziwny 2020 r. potrafił zaskoczyć na wiele sposobów.
Nowe historycznie najwyższe poprzeczki finansowe ustawiono m.in. przy pracach wielu klasyków dawnego malarstwa, m.in. Leona Wyczółkowskiego („Autoportret na koniu” za 2,7 mln zł), Piotra Michałowskiego („Husary austriackie” za 2 mln), Jacka Malczewskiego (dwa płótna za ponad 3 mln każde) czy Bolesława Cybisa („Boże Narodzenie w Łowiczu” za 1,6 mln).