Slasher Bartosza M. Kowalskiego był jedną z pierwszych filmowych ofiar pandemii w Polsce: zamiast do kin trafił od razu do repertuaru Netflixa, gdzie okazał się sporym przebojem. Zasłużenie – był to bowiem bardzo rzadki przypadek udanego rodzimego kina grozy. Część druga została więc od razu zrealizowana z myślą o platformie streamingowej. I chyba szykuje się kolejny hit.
Na liście przebojów polskiego Netflixa „W lesie dziś nie zaśnie nikt 2” niemal od razu wskoczyło na drugie miejsce (za bezkonkurencyjnym od pewnego czasu serialem „Squid Game”) i choć algorytmom serwisu wystarcza kilkadziesiąt sekund wyświetlania filmu, żeby zaliczyć tytuł do obejrzanych, nie wydaje mi się, by film Kowalskiego potrzebował tego rodzaju podbijania wyniku. To pełnokrwista (i to bardzo) produkcja, umiejętnie korzystająca z dobrodziejstwa gatunku. Hołd złożony amerykańskiej klasyce, nieustannie balansujący na cienkiej granicy oddzielającej parodię od horroru traktowanego bardzo serio.
Czytaj też: „Squid Game”. Przerażający koreański serial
„W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Wolta w połowie
Akcja zaczyna się niemal dokładnie tam, gdzie zakończyły się wydarzenia z pierwszej części. Do tego samego prowincjonalnego aresztu trafiają zarówno zmutowani bracia – zabójcy – jak i Zosia (Julia Wieniawa), jedyna, która ocalała z masakry.