Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Widzieliśmy „Dziady”, które „odradza” kurator Nowak. 120 proc. Polski

„Dziady” w reżyserii Mai Kleczewskiej „Dziady” w reżyserii Mai Kleczewskiej mat. pr.
Zaplanowane przez teatr do końca roku pięć pokazów „Dziadów” jest już wyprzedane. Warto pomyśleć o dodatkowych. I zapomnieć o neutralności ideowej i politycznej w czasach, gdy linię interpretacyjną wyznaczają rozmaite małopolskie kuratorki oświaty.

W wolnej Polsce „Dziady” Mickiewicza wciąż były utworem ważnym, ale, inaczej niż w PRL, nie wzbudzały powszechnych emocji. Żeby usłyszeli o jakiejś inscenizacji nie tylko teatromani, trzeba było, jak Michał Zadara w 2016 r. we wrocławskim Teatrze Polskim, wystawić całość, bez skreśleń. A emocje wywołała wtedy głównie monumentalność zamierzenia i długość widowiska – 14 godzin. Od narodowej gorączki, jaką wywołała na przełomie 1967 i 1968 r. realizacja Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym, byliśmy o lata świetlne. Ale PiS od dawna już nie ukrywa, że jest grupą rekonstrukcyjną PRL, więc w sumie nie powinno dziwić, że i „Dziady” ponownie musiały się znaleźć w świetle reflektorów.

Stało się tak za sprawą listu małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak do „dyrektorów, nauczycieli i rodziców uczniów”, w którym „w związku z uzyskaniem informacji o wystawianym obecnie w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie spektaklu »Dziady«” informuje, iż w jej ocenie „spektakl ten zawiera interpretacje nieadekwatne i szkodliwe dla dzieci i uczniów”, „jest swobodną emanacją poglądów środowiska, które pragnie kształtować spojrzenie społeczne na współczesną Polskę nie z troską, miłością należną Ojczyźnie, lecz z nienawiścią do jej rodowodu historycznego, do tożsamości narodu ugruntowanego na fundamencie tradycji cywilizacji łacińskiej. Ten spektakl zawiera i promuje treści, które pozostają w jawnej sprzeczności z celami wychowania młodych Polaków określonych w preambule Prawa Oświatowego. Biorąc pod uwagę powyższe, Małopolski Kurator Oświaty zdecydowanie odradza organizowanie przez szkoły wyjść dzieci i młodzieży na ten spektakl”.

Czytaj też: Najbardziej szokująca jest klasyka

„Dziady” Mai Kleczewskiej przy pełnej sali

Nie wiadomo, jak i od kogo kurator Nowak uzyskała informacje o spektaklu Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego, za to wiadomo, jaki jest skutek jej listu – porównania z Marcem ′68 i zdjęciem „Dziadów” Dejmka oraz zwiększone zainteresowanie tytułem. Lepszej reklamy twórcy pewnie nie mogli sobie wymarzyć. Na wczorajszym pokazie wszystkie miejsca były zajęte, w dużej mierze zresztą przez młodzież. W kolejce do kasy starsi porównywali działalność PiS i PZPR i rzucali dowcipami jak za PRL. Na samym spektaklu, po „Wielkiej Improwizacji” wygłoszonej z mocą przez grającą Konrada Dominikę Bednarczyk i prawdziwie wywołującej emocje, rozległy się brawa. Na koniec zaś widownia długo klaskała aktorom na stojąco, a przy szatni dało się usłyszeć komentarze młodych: no, może nie są to klasyczne „Dziady”, ale było bardzo ciekawie.

No, było. Wizualnie Konrad Dominiki Bednarczyk to połączenie Janiny Ochojskiej z Klementyną Suchanow: krótkie włosy, spodnie, olbrzymia charyzma i kule. Mentalnie jest mieszanką współczucia, złości (może nawet wkurwu) i buntu. Kleczewska reżyseruje „Dziady” na scenie, na której 120 lat wcześniej wystawił je Stanisław Wyspiański, i spektakl ma wiele wspólnego z „Weselem”, także tym filmowym i niedawnym w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Też mamy tu 120 proc. Polski i grubą kreskę, która jednak nie odrzuca, tylko wywołuje ból, bo tak bardzo jest adekwatna do opisu naszej rzeczywistości. Konrad jest obecny w każdej scenie, przygląda się Polsce, chłonie ją i od niej choruje.

Patrzy na sceny dziadów, w których na wezwanie guślarza, starszego, niepozornego mężczyzny w czarnym garniturze, schodzą się obrońcy polskości, by wyegzorcyzmować i przegonić z niej niechlubne fragmenty przeszłości, niepasujące do patriotycznej sielanki postacie i postawy. Nie będzie już złego pana ani wolnej, niezamężnej dziewczyny czy beztroskich dzieci.

Część z tych patriotów, jak mężczyznę w koszulce z napisem „Armia Boga”, zobaczymy później tańcujących, „za rosyjskie ruble”, w scenie balu u Senatora (Jan Peszek). Wcześniej Konrad zostanie brutalnie, biciem, egzorcyzmowany przez księdza Piotra, który w tej inscenizacji jest kardynałem, odprawia msze na tle Ołtarza Wita Stwosza, skopiowanego ze stojącej po sąsiedzku katedry Mariackiej. I gwałci rozmodlone nastolatki. „A wiesz, czemu tobie papież tak nie sprzyja?” – przycina mu Konrad, gdy kardynał wygłasza proroctwa o nadejściu mesjasza, obrońcy narodu, któremu teraz cała zachodnia Europa urąga. I zauważa, że na zachód mkną wozy – młodzi uciekają z kraju.

Czytaj też: „Wesele”. Film, który podzielił Polskę

Mickiewicz i ucisk kobiet w państwie PiS

Sceny więzienne z kolei odwołują się do wyłapywania kobiet przez policję podczas niedawnych manifestacji m.in. Strajku Kobiet. Pobite i bezprawnie przetrzymywane więźniarki stają się spadkobierczyniami filomatów. A ich pieśń „Zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem, a choćby mimo Boga” brzmi jak groźba. I trudno im odmówić racji. Ból i gniew kobiet, głównych ofiar pisowskiej władzy, niesie ten spektakl i nadaje mu moc. W „Wielkiej Improwizacji” do głosu dochodzą dotąd niezauważane metafory i porównania użyte przez Mickiewicza, jak ta: „jak matka czuje swojego płodu bóle”, co dziś kojarzy się z kobietami zmuszanymi do donoszenia chorych ciąż, bohaterkami takimi jak Izabela z Pszczyny.

W roli Rollisonowej oglądamy Agnieszkę Przepiórską, która wcześniej zagrała matkę Grzegorza Przemyka w wyreżyserowanej przez Piotra Ratajczaka w warszawskiej Polonii adaptacji reportażu Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów”.

Całość rozgrywa się w odbiciach luster, także podłoga jest lustrzana – jakbyśmy byli skazani na swoje odbicia, nie mogli wyjść poza własne piekło.

Czytaj też: „Dziady” na maturze. Kamień spadł z serca polonistom

Teatr Słowackiego i rozmaite kuratorki oświaty

O Teatrze Słowackiego w Krakowie dawno nie było tak głośno. Dyrektor Krzysztof Głuchowski o rozgłos zabiegał, ale raczej nie o taki mu chodziło. Wrześniowa konferencja zapowiadająca obecny sezon została zorganizowana nie w Krakowie, a w Warszawie, bo trwały starania, by teatr dołączył do elitarnego grona scen narodowych (obok pobliskiego Starego Teatru, Teatru Narodowego w Warszawie i Teatru Wielkiego – Opery Narodowej). „My się czujemy teatrem narodowym. Zawsze tak było”, zapewniał dyrektor Głuchowski. Wtórowała mu Iwona Gibas, członkini Zarządu Województwa Małopolskiego: „Moim marzeniem jest, by Teatr Słowackiego stał się teatrem narodowym, w pełni na to zasługuje i podejmuje wszelkie działania, by tak się stało. Czy się uda, czas pokaże”.

„Dziady” Kleczewskiej zostały wystawione w 120. rocznicę inscenizacji Wyspiańskiego, w ramach sezonu rozgrywanego pod hasłem „Wolał(a)bym nie!”, które dyrektor Głuchowski tłumaczył następująco: „Żyjemy w czasach, w których zachowanie własnego zdania i własnej postawy stało się szalenie trudne. Panująca dychotomia zmusza nas nieustannie do opowiadania się za jedną lub drugą »ważną« sprawą lub – nie wiem, co gorsze – przeciw jednej lub drugiej stronie. Taka sytuacja budzi nasz głęboki sprzeciw”. Na inaugurację Piotr Ratajczak dał premierę „Debila” według nagrodzonego Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną dramatu Maliny Prześlugi, z opisem świata z perspektywy osoby z niepełnosprawnością intelektualną.

Następne były „Dziady”. „Będą przedstawieniem o Polsce. Mając w pamięci krakowskie inscenizacje Wyspiańskiego, Swinarskiego czy Grzegorzewskiego, wiemy, że ten arcypolski dramat opowiada o naszej nieumarłej przeszłości i jej nieumarłych upiorach” – zapowiadała przed premierą reżyserka.

Zaplanowane przez teatr do końca roku pięć pokazów „Dziadów” jest już wyprzedane. Warto pomyśleć o dodatkowych. I zapomnieć o neutralności ideowej i politycznej w czasach, gdy linię interpretacyjną wyznaczają rozmaite małopolskie kuratorki oświaty.

Czytaj też: Literacki kanon na 100-lecie niepodległości

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Nowe leki na odchudzanie podbijają świat. Czy właśnie odkryliśmy Święty Graal?

Czy nowe leki na odchudzanie, które właśnie zalewają zachodnie rynki, to największa rewolucja w medycynie od czasów antybiotyków? Jeśli tak, to może nas czekać również rewolucja społeczna.

Paweł Walewski, Łukasz Wójcik
23.09.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną