To w zasadzie historia stara jak świat. Undergroundowy, kontrkulturowy klub, który jest oddolnie budowaną, niedotowaną ze środków publicznych instytucją kultury, otrzymuje na działalność lokal poza ścisłym centrum. Przez sześć lat organizuje ok. 2 tys. wydarzeń: koncertów, imprez, projekcji filmów, slamów poetyckich, warsztatów, targów, wernisaży i benefitów. Jest ważnym punktem na mapie kulturalnej Polski, ale i Europy, bo z czasem odwiedzają go zespoły z całego świata. Aż w końcu przychodzi moment, kiedy lokal zyskuje inną funkcję albo i teren, na którym się znajduje, jest wystawiony na sprzedaż.
Czytaj też: Czy Warszawa w ogóle nadaje się na stolicę?
Każdy grał w Pogłosie
Warszawski Pogłos został otwarty w 2016 r. w lokalu przy ulicy Burakowskiej, już wtedy ważnym na mapie miasta, bo wcześniej w latach 2000–14 funkcjonował tu prowadzony oddolnie Centralny Dom Qultury. Miejsce stworzyła grupa znajomych – wywodzili się ze sceny klubowej lub okołoklubowej, ktoś miał zespół, był menedżerem klubu lub w klubie pracował. Stwierdzili, że chcieliby swoje zainteresowania przenieść na bardziej formalny grunt i utworzyć sobie miejsce pracy. Znaleźli lokal i sposób: założyli spółdzielnię socjalną – połączenie przedsiębiorstwa i organizacji pozarządowej. Ta forma prawna pozwala założyć firmę osobom, które nie mają kapitału, i sięgnąć po wsparcie np. ze środków unijnych. Otrzymali dotację i – po wielu latach freelancerskich działań – stabilne zatrudnienie.
W jednej z sal odbywają się koncerty mogące pomieścić kilkaset osób, w drugiej spotkania czy warsztaty. Mało kto ze sceny artystycznej w Polsce nie kojarzy Pogłosu, większość w nim grała.