Fuzje, podwyżki, nowe strategie, nerwowe ruchy – ktokolwiek myślał, że lato w świecie biznesu streamingowego to czas leniwego oczekiwania na jesienne premiery, ten grubo się mylił. W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z wyjątkowym poruszeniem. Co skłania do refleksji, że oto wchodzimy powoli w nowy etap rozwoju platform streamingowych. Powoli kończy się ich gwałtowny rozwój i pozyskiwanie nowych subskrybentów, a zaczyna walka o utrzymanie się na rynku. Jak mówią analitycy: weszliśmy właśnie na kolejne pole bitwy „wojen streamingowych”.
Netflix czuje oddech konkurencji
Najbardziej poruszyła rynek chyba informacja o tym, że zgodnie z przewidywaniami Netflix stracił w kolejnym kwartale 2 mln subskrybentów. Dotychczasowy lider wśród platform streamingowych coraz mocniej czuje na plecach oddech konkurencji. Władze Netflixa zrzucają winę na coraz powszechniejsze współdzielenie jednego konta przez kilka osób. Widzowie mają się też wycofywać z subskrypcji ze względu na jej cenę.
To dlatego Netflix planuje – idąc tropem innych portali VOD – wprowadzić opcję z reklamami, która będzie tańsza i zachęci do pozostania przy wykupionym pakiecie. Jednocześnie wcale nie uznaje za największą konkurencję innych platform streamingowych. Młodym ludziom czas mają zabierać rzekomo przede wszystkim gry wideo i sieci społecznościowe, takie jak TikTok. Dlatego też, choć zaledwie 1,7 mln subskrybentów platformy (mniej niż 1 proc.) regularnie gra w dostępne na Netflixie gry, to właśnie w ten dział zdecydowano się zainwestować. Docelowo widzowie mają mieć do dyspozycji ok. 50 tytułów.
Disney rośnie i stawia na reklamy
Jednocześnie informacjami o przyroście subskrybentów pochwalił się Disney. Na wszystkich swoich platformach – czyli Disney+, Hulu, ESPN+ i Disney+ HotStar – udało mu się zgromadzić razem 221,1 mln subskrybentów. To więcej, niż ma Netflix (obecnie 220,67 mln). Oczywiście nie można tych liczb porównywać w prosty sposób – wielu subskrybentów ESPN+ czy Disney+ HotStar (które ma prawo do indyjskich zawodów w krykiecie) jest zainteresowanych przede wszystkim wydarzeniami sportowymi.
Nie zmienia to faktu, że Disney powoli przesuwa się w górę w rankingu platform streamingowych. Biorąc pod uwagę olbrzymią bibliotekę tytułów, po które może sięgać, by uzupełniać ofertę w pakietach (ma dostęp także do starszych produkcji studia FOX), a także obsługiwane franczyzy (Marvel, Star Wars), staje się poważnym konkurentem na rynku.
Jednak nawet tak dobrze radząca sobie platforma musi się mierzyć z coraz większym dylematem odbiorców, czy płacić za kolejne treści. Dlatego 8 grudnia w Stanach Zjednoczonych zadebiutuje oferta Disney+ Basic, oferująca programy z reklamami (4 min reklam na godzinę programu). O tym, że taki schemat może być dla widzów atrakcyjny, świadczy fakt, że dwie trzecie subskrybentów należącego do Disneya Hulu zdecydowało się na tańszy pakiet z reklamami właśnie. Jednocześnie Disney planuje podnieść cenę subskrypcji na wszystkich swoich platformach.
Czytaj też: HBO Max, Disney+ i inni w Polsce. Morderczy wyścig się zaczął
Amazon z najdroższym serialem w historii
Podwyżek nie unikną też subskrybenci Amazon Prime Video. Od 2018 r. platforma nie podnosiła cen swoich usług, teraz zapowiada duży skok. W USA subskrypcja zdrożeje o ok. 20 proc., w Europie – aż o 43 proc.
Amazon tłumaczy tę podwyżkę inflacją, ale można podejrzewać, że przygotowuje się na największą premierę tej jesieni – „Pierścienie Władzy” na podstawie Tolkiena. Można się spodziewać, że wielu widzów dotychczas niezainteresowanych ofertą platformy zechce wykupić dostęp, by zobaczyć ten najdroższy w historii telewizji serial. Choć sporo osób ignoruje Amazon Prime Video jako ważnego gracza w rozgrywkach o koronę streamingu, to warto pamiętać, że jest to jedna z najdynamiczniej rozwijających się platform na świecie – m.in. dlatego, że Amazon Prime Video jest częścią chętnie wykupywanego pakietu Amazon Prime dającego dostęp do atrakcyjnych cen i szybszej dostawy w sklepie internetowym.
Czytaj też: Netflix ma problem. Chodzi o coś więcej niż transfobiczne żarty
HBO Max plus Discovery+
Kolejne poruszenie wywołała informacja o połączeniu HBO Max z Discovery+. Do momentu ogłoszenia, że platformy będą funkcjonować razem, nie było pewne, jak ma wyglądać przyszłość po fuzji Warner Media i Discovery. Połączenie platform dotyczy ponad 20 mln subskrybentów Discovery+ i 73 mln odbiorców HBO Max. Serwisy nieco się od siebie różnią – zarówno pod względem zasobów, jak i preferowanej klienteli. HBO Max stawia na duże, prestiżowe produkcje, które przyciągają widownię lubiącą telewizję jakościową, Discovery+ ma w ofercie sporo programów w stylu reality dla widzów mniej zaangażowanych w to, co oglądają. Scalenie ich może sprawić, że nowa platforma zacznie się liczyć w wyścigu o pierwsze miejsce na rynku (mając już na wstępie ok. 100 mln subskrybentów), ale i stanie się realną konkurencją chociażby dla mieszającego seriale i programy reality Netflixa. Cena nowego serwisu nie jest jeszcze znana, a ustalenie jej we właściwy sposób może być problematyczne. Discovery+ było w Stanach o połowę tańsze od prestiżowego HBO Max.
Trzeba tu zauważyć, że wszystkie te biznesowe zmiany jeszcze nie przekładają się wprost na oglądalność programów. Choć platformy nie lubią podawać danych dotyczących popularności swoich seriali (i często nimi manipulują), to Nielsen ma swoje statystyki. Wynika z nich, ze Netflix wciąż jest niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi o najchętniej oglądane filmy i seriale w Stanach Zjednoczonych. „Stranger Things” od premiery nowych odcinków czwartego sezonu utrzymuje się na szczycie listy i wielokrotnie przebija pod względem zainteresowania kolejne pozycje na liście. Jak szacuje Nielsen, w tygodniu pomiędzy 11 a 17 lipca odtworzono 2,9 mld minut serialu. Dla porównania: „The Terminal List” jest na trzecim miejscu w zestawieniu i był oglądany przez 887 mln minut. To olbrzymia różnica, pokazująca, że Netflix wciąż ma w katalogu produkcje, których popularność przewyższa wszystko, co może oferować konkurencja.
Czytaj też: Netflix traci klientów. Zmiana taktyki może go pogrążyć
Widzowie stracą czy zyskają?
Co poruszenie na rynku streamingu oznacza dla nas, widzów? Powoli wchodzimy w etap ostrzejszej rywalizacji i konsolidacji. Po latach powstawania nowych platform będziemy zapewne obserwować, jak niektóre z nich się łączą. Nie da się też ukryć, że czasy, kiedy domyślny pakiet streamingowy nie zawierał reklam, odchodzą do przeszłości. Ponieważ pozyskiwanie nowych abonentów nie jest już tak proste (rynek się nasycił), żeby utrzymywać dużą liczbę premier, trzeba teraz czerpać zyski z innych źródeł. Można podejrzewać, że w najbliższych latach abonamenty bez reklam staną się dodatkowym luksusem.
Chwilowo jednak nie wszystkie zmiany wyjdą widzom na złe. Platformy wciąż walczą o naszą uwagę, a to oznacza duże, prestiżowe produkcje, które przyciągają odbiorców lub skłaniają ich do pozostania przy dotychczasowych subskrypcjach – wysoko budżetowe seriale, takie jak „Pierścienie Władzy”, „Ród Smoka” czy produkcje z uniwersum Marvela czy „Gwiezdnych wojen”, to sposób, by zniechęcić nas do rezygnacji z abonamentu.
Nie sposób dziś przewidzieć, kto wygra te „wojny streamingowe” – utrzyma się na rynku, zbierze najwięcej abonentów i zaproponuje im najciekawsze programy. Pewne jest natomiast, że jest to walka tak dynamiczna i zmienna, że nikt nie może być pewien, czy utrzyma się na szczycie. Netflix mógł zacząć modę na streaming, ale nie wiadomo, czy nie stanie się ofiarą własnego sukcesu.