Kultura

PiS chce rozwijać język. Co ma z tym wspólnego Maksymilian Maria Kolbe?

Przemysław Czarnek i premier Mateusz Morawiecki. Luty 2022 r. Przemysław Czarnek i premier Mateusz Morawiecki. Luty 2022 r. Kancelaria Prezesa RM
Nie wiemy, w jakim kierunku pchnie polszczyznę nowa rządowa instytucja – Instytut Rozwoju Języka Polskiego im. świętego Maksymiliana Marii Kolbego – ale kultura będzie dzięki niej droższa, a dyplomacja trudniejsza.

Jeśli ktoś sądził, że język rozwija się sam, a przynajmniej że zmienia się dzięki spontanicznej współpracy wielu posługujących się nim ludzi – może być w błędzie. Wskazywałby na to nowy pomysł polskiego rządu, który złożył w Sejmie projekt ustawy o powołaniu Instytutu Rozwoju Języka Polskiego im. świętego Maksymiliana Marii Kolbego. Za dość długą i zaskakującą nazwą kryje się jednak nie jakaś tam myśl o placówce wzbogacającej polszczyznę o nowe feminatywy, kontrolującej zapis i odmianę makaronizmów czy oceniającej slang młodzieżowy. Instytut, z siedzibą w Warszawie, ma się zajmować wspieraniem „rozwoju języka polskiego za granicą”. I kultywowaniem – jak czytamy w tekście projektu – „polskiej tradycji i wartości języka polskiego jako ojczystego oraz promocji języka polskiego jako ojczystego wśród Polonii i Polaków zamieszkałych za granicą”.

Sfera działań jest niewątpliwie bardzo ważna, ale tego, co dokładnie nowy urząd rozumieć będzie jako kultywowanie, dowiemy się, gdy (jeśli) już ustawa zostanie przyjęta, a dyrektor Instytutu wybrany i przygotuje odpowiedni plan działania, na który budżet państwa wyłoży rocznie nieco ponad 92 mln zł.

Czytaj też: Instytuty Polskie i ich kuriozalna polityka kulturalna

Lepsze niż ławeczka ze sklejki

Dotychczasowe komentarze na temat nowej instytucji skupiają się jednak (trochę niesprawiedliwie) na kwestiach finansowych – na tym, że średnia pensja w powołanej do życia placówce to 11 tys. zł brutto, a dyrektor Instytutu zarabiać będzie aż 30 tys. miesięcznie. Faktycznie, to niezbyt fortunne, by taki urzędnik – któremu do dyrektorskiej funkcji wystarczą jakiekolwiek, podkreślam: jakiekolwiek studia wyższe – zarabiał wielokrotnie więcej, niż wynoszą pensje najwybitniejszych polskich językoznawców. To w ogóle niezbyt fortunne, żeby powoływać nową instytucję ze stumilionowym budżetem, podczas gdy przy Polskiej Akademii Nauk działa Rada Języka Polskiego w praktyce żadnym budżetem niedysponująca (jako jej członek nie śmiem narzekać, zarabiam na życie w tygodniku „Polityka”). A inne istniejące ośrodki i inicjatywy wspierające naukę polskiego za granicą pozostają niedofinansowane.

Z drugiej strony – puśćmy wodze fantazji. Instytut ma w swojej (również mało fortunnej) nazwie słowo „rozwój”. Czyli zakłada poszerzanie zasobu słów polskich, bezpośredni wpływ na formy i struktury języka, którym się posługujemy. Może nam to przynieść dużo ciekawych odkryć. I jeszcze więcej wesołych skojarzeń niż stawiane w całej Polsce ławeczki w obudowie ze sklejki. Do tego może nie trzeba będzie Instytutu odgradzać łańcuchami, bo od posługiwania się językiem chyba jeszcze nikt sobie nie skręcił karku.

Niepokoi jednak to, że od dyrektora tego typu placówki wymaga się (cytuję tekst ustawy) „znajomości języka angielskiego na poziomie co najmniej B2”. Bo nie wiemy, na jakim poziomie powinna być dyrektorska znajomość języka polskiego i co w takim razie realnie będzie Instytut kultywował. Nie oczekuję wiele, ale skoro w obcym języku B2, to może przydałaby się chociaż czwórka na maturze z polskiego?

Czytaj też: Dyplomaci jak hostessy – tak działa polskie MSZ

Kolbe. Dlaczego nie Brzechwa albo Konopnicka?

Jeszcze mniej fortunnym wyborem wydaje się patron – Maksymilian Maria Kolbe został wprawdzie uznany świętym Kościoła katolickiego, ale tytułu tego nie przyniosły mu osiągnięcia na polu językowym. Tę sferę działalności Kolbego znamy co najwyżej z czasów, gdy rozwijał w Polsce segment katolickiej prasy drukowanej, prowadząc pisma takie jak „Mały Dziennik” i „Rycerz Niepokalanej”. Ale nawet rodakom na obczyźnie trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego nie Brzechwa albo Konopnicka. I że Mickiewicz był już zajęty, skądinąd przez jeszcze jedną instytucję, na którą będzie się nakładać pole działań tej nowej (Instytut Adama Mickiewicza). Dodatkowo jeszcze kolejna generacja Polonii może się przy okazji dowiedzieć, że tytuły prowadzone przez patrona Instytutu popierały getto ławkowe i zajmowały się m.in. szerzeniem uprzedzeń wobec ludności żydowskiej.

Jeśli więc „minister właściwy do spraw oświaty i wychowania”, czyli aktualnie Przemysław Czarnek, potrzebowałby jakiegoś zadania testowego, żeby sprawdzić kompetencje przyszłego dyrektora, polecam zlecić kandydatowi odpowiednie przełożenie na język angielski znanego cytatu z pism patrona Instytutu. Brzmi on: „Żydostwo szkodziło i szkodzi nam na każdym kroku, wżera się jak rak w ciało narodu, szerzy przekupstwo i zepsucie wśród dorosłych, a rozpustę i bezbożnictwo wśród młodzieży, wydziera nam handel, przemysł, rzemiosło, a nawet ziemię”. Odpowiednio dyplomatyczny przekład tego zdania będzie świadczył o tym, że przyszły dyrektor podczas podróży służbowej do Stanów Zjednoczonych, Izraela, a właściwie do każdego cywilizowanego kraju, który zamieszkuje Polonia, potrafi wytłumaczyć, w jaką stronę rozwija język nowo utworzona polska placówka oświatowo-kulturalna.

Czytaj też: Gościnne występy PiS za granicą. Kto dziś dba o polskie interesy?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną