Przed tegorocznym rozdaniem Złotych Globów ważniejsze od tego, kto opuści ceremonię ze statuetkami, wydawało się pytanie, czy wręczające nagrody Stowarzyszenie Korespondentów Zagranicznych w Hollywood (Hollywood Foreign Press Association, HFPA) uporało się z ciążącymi nad nim kontrowersjami.
W ubiegłym roku ceremonia miała bardzo ograniczony, kameralny charakter – nie tylko ze względu na kolejną falę pandemii, lecz także, a może przede wszystkim dlatego, że od HFPA odwróciły się największe studia filmowe i gwiazdy. Po latach powtarzających się oskarżeń o nadużycia, przekręty finansowe i brak różnorodności Hollywood powiedziało „dość” i nie zabrakło przy tym wyrazistych, nawet jeśli nieco ostentacyjnych gestów. Z transmisji ceremonii wycofała się stacja telewizyjna NBC, a Tom Cruise oddał stowarzyszeniu otrzymane wcześniej nagrody. Większość potępiała HFPA lub wymownie milczała (spora część nagrodzonych w ubiegłym roku filmowców nie odniosła się do swoich zwycięstw choćby w mediach społecznościowych), niemal wszyscy czekali, czy zapowiedziane przez stowarzyszenie reformy przyniosą skutek.
Czytaj też: Nędzarze i królowe. Złote Globy 2021 rozdane w cieniu afer
Stowarzyszenie stawia na zmiany
Wystarczył rok, żeby sytuacja wróciła z grubsza do normy. Złote Globy znów można było obejrzeć w telewizji NBC i streamingu, a niewielu aktorów ostentacyjnie zbojkotowało imprezę (wśród nich Brendan Fraser, nominowany za rolę w „Wielorybie”). Część komentatorów jeszcze przed rozdaniem dziwiła się, że tak szybko zostały wybaczone grzechy HFPA, ale jak skomentował to dziennikarz Kevin Fallon w rozmowie z serwisem NPR.