Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Ikea i J.K. Rowling, czyli o co tak naprawdę chodzi w bojkocie

Gra „Hogwarts Legacy” Gra „Hogwarts Legacy” mat. pr.
Współczesne bojkoty nie są narzędziem ekonomicznego nacisku, a próbą zwrócenia uwagi na problem.

Słowo bojkot pochodzi od nazwiska człowieka, którego dzisiejsze media nazwałyby pewnie „ofiarą cancel culture” i dały mu łamy, by się mógł wytłumaczyć i wypłakać. Charles Boycott był irlandzkim zarządcą, który w 1880 r. naraził się okolicznym mieszkańcom odmową obniżenia czynszów, więc zerwano z nim kontakty towarzyskie i zawodowe. Trochę jak w skeczu o „Wujku dobra rada” w „Misiu” – gdy jeden z chłopców wciąż psuje atmosferę przekleństwami, dobroduszny milicjant radzi im potraktować kolegę jak powietrze.

Tęczowe torby

Zupełnie jak wtedy, gdy Roger Waters, były lider Pink Floyd, zagubił się w niuansach współczesności i zaczął nawoływać do rozumienia pozycji Rosji w sprawie jej bandyckiego napadu na Ukrainę. Polscy fani doskonale rozumiejący sytuację polityczną dotyczącą ich bezpośrednio nie bawili się w żadne niuanse – zamiast się zastanawiać, jak to możliwe, że człowiek od lat krytykujący amerykański imperializm, broniący Palestyny, ale i potrafiący wspomnieć masakrę na placu Tiananmen (w piosence „Watching TV”), nagle kompletnie głupieje i nie potrafi zrozumieć imperializmu rosyjskiego, po prostu doprowadzili do odwołania dwóch zaplanowanych koncertów. Smutne w tym wszystkim, że Waters do dziś nie zrozumiał, dlaczego spotkał się z taką niechęcią i przyczyn szuka w spisku mediów przekręcających jego słowa. No cóż, nie wystarczy samo serce, trzeba mieć jeszcze rozum.

Bojkoty wzbudzają zwykle wesołość – kiedy są ogłaszane przez prawicę, która na widok tęczowej torby w ofercie Ikei ogłasza, że od dziś przestaje kupować meble do samodzielnego montażu.

Reklama