Superbohaterowie są zmęczeni. Filmy o komiksowych herosach coraz częściej łapią zadyszkę, a udane blockbustery – takie jak niedawna trzecia część „Strażników Galaktyki” – trafiają się rzadziej. Na szczęście animowana saga o Spider-Manie przywraca wiarę w to, że wciąż można w superbohaterskiej rozrywce osiągnąć zaskakujące efekty.
Nastoletni Spider-Man
Pięć lat temu „Spider-Man Uniwersum” okazał się olbrzymim komercyjnym i artystycznym sukcesem, zgarnął też w pełni zasłużonego Oscara dla pełnometrażowego filmu animowanego. Skutecznie odświeżył formułę komiksowej opowieści, kapitalnie łączył wątki kina akcji i obyczajowej komedii dla nastoletnich widzów, cieszył oczy fenomenalną, pomysłową animacją. To było kino rozrywkowe i intertekstualne, świadomie bawiące się nie tylko komiksowymi schematami.
Decyzja o realizacji ciągu dalszego była więc w zasadzie formalnością. I na szczęście „Spider-Man: Poprzez multiwersum” nie okazało się jedynie marnym naśladownictwem oryginału. Druga część pajęczej sagi idzie za ciosem, brawurowo rozwijając nie tylko fabularne wątki pierwszego filmu, lecz także jego techniczną i artystyczną maestrię.
Spider-Man – w tej wersji jest nim czarny nastolatek Miles Morales – prowadzi względnie normalne życie, o ile normalne są pojedynki, które od czasu do czasu musi stoczyć z przestępcami na ulicach Nowego Jorku. Wciąż ukrywa swoją superbohaterską tożsamość przed rodzicami (co jest o tyle trudne, że jego ojciec jest policjantem) i tęskni za swoją przyjaciółką Gwen, czyli – jak wiemy z poprzedniego filmu – Spider-Woman z równoległego wymiaru.
Sama Gwen została zaś w międzyczasie członkinią elitarnej grupy Spider-ludzi, pilnujących równowagi między wymiarami. Jej każde zakłócenie może bowiem przynieść katastrofalne skutki. Problem w tym, że Miles wypuszcza z rąk superłotra o pseudonimie Spot, ignorując jego moc. A Spot potrafi otwierać we własnym ciele portale pozwalające przekraczać międzywymiarowe ograniczenia. Gotowy przepis na katastrofę, a interwencja Milesa – podjęta w znacznej mierze po to, by zaimponować Gwen – wszystko pogarsza.
Czytaj też: Jak Spider-Man uratował honor Hollywood
Pięknie animowane, wzorcowe kino akcji
Fabuła może wydawać się niepotrzebnie skomplikowana – zwłaszcza gdy do akcji wkraczają dosłownie setki Spider-ludzi (i nie tylko ludzi, są tu również Spider-samochód i Spider-tyranozaur) ze wszystkich wymiarów – twórcy wiedzą, że ich film trafi nie tylko do najbardziej zagorzałych fanów komiksu. Prowadzą narrację klarownie, wyjaśniając wszystko, co trzeba, by nie zepsuć przyjemności oglądania nawet tym widzom, którzy nie są z opowieściami o Człowieku Pająku specjalnie zaznajomieni.
A tej przyjemności seans dostarcza naprawdę mnóstwo. „Spider-Man: Poprzez multiwersum” to wzorcowo poprowadzone kino akcji, zaskakujące, bardzo dynamiczne i bardzo intensywne. Pięknie animowane i fantazyjne – każdy z równoległych wymiarów, które odwiedzają bohaterowie, został zaprojektowany w innym stylu przez innego artystę. Podobnej śmiałości, lekkości i brawury w wymyślaniu światów oraz prowadzeniu narracji szukać można jedynie w produkcjach anime (do których zresztą „Spider-Man” często się odwołuje).
Jednocześnie to naprawdę niegłupia i dowcipna opowieść o dorastaniu: o odpowiedzialności za błędnie podjęte decyzje, o poszukiwaniu własnej tożsamości, prawie do łamania absurdalnych reguł, wreszcie o skomplikowanych więzach rodzinnych. Zresztą nie tylko Miles próbuje poukładać sobie relacje z rodzicami, także Gwen buntuje się przeciwko zasadniczemu ojcu.
Czytaj też: Wirtualne plany filmowe
Spider-Man ratuje superbohaterów
Na drugim planie znów pojawia się świetnie wymyślona galeria postaci, na czele z mrocznym Miguelem O’Harą (w skrócie Spider-Manem, który jest jednocześnie ninją i wampirem) jako przywódcą społeczności Ludzi-Pająków oraz brytyjskim anarchistą znanym jako Spider-punk. Warto wybrać się do kina na wersję z napisami: oryginalny dubbing jest mistrzowski. Między Shameikiem Moore’em i Hailee Steinfeld (w rolach Milesa i Gwen) jest naturalna chemia, a dostają przy tym solidne wsparcie od gwiazd takich jak Oscar Isaac, Brian Tyree Henry czy Daniel Kaluuya. I być może jedyną wadą nowego „Spider-Mana” jest to, że akcja kończy się emocjonującym cliffhangerem – jej dokończenie zobaczymy dopiero wiosną przyszłego roku w trzeciej części cyklu „Spider-Man: Beyond the Spider-Verse”.
Człowiek Pająk miał w ostatnich latach sporo szczęścia do ekranizacji. Zarówno trylogia Sama Raimiego z Tobeyem Maguire’em, jak i filmy należące do cyklu Marvel Cinematic Universe (z Tomem Hollandem) to dobre lub bardzo dobre ekranizacje komiksowych oryginałów.
Animowany cykl jest jednak czymś więcej. Jeśli „superhero fatigue” – jak nazywają zachodni krytycy zmęczenie opowieściami o komiksowych herosach – będzie się pogłębiać, to tylko filmy takie jak „Poprzez multiwersum” mogą ocalić ten gatunek rozrywki, wskazując kierunek, w jakim powinni podążać twórcy. I przypominając, że nie wystarczy popularny bohater, żeby zachwycić publiczność. Potrzeba jeszcze odwagi, wyobraźni i serca.
Spider-Man: Poprzez multiwersum (Spider-Man: Across the Spider-Verse), reż. Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin K. Thompson, prod. USA, 140 min
Czytaj też: „Czarna wdowa”. Wraca zimnowojenna retoryka