Księga piąta, „Harry Potter i Zakon Feniksa”, jest najdłuższa ze wszystkich, liczy sobie prawie 900 stron, więc autorzy adaptacji musieli nieźle się napracować, żeby skondensować ją do ekranowych 2,5 godziny. Akcja najnowszego filmu rozgrywa się według schematu thrillera politycznego. Harry, już piętnastoletni, zostaje wplątany w rozgrywki o władzę w Hogwart, gdzie pojawia się nowa nauczycielka Obrony Przeciw Ciemnym Mocom imieniem Dolores Umbridge, która jak stalinowski aparatczyk wprowadza w klasie totalitarny terror i zmierza do zamachu stanu – przejęcia kontroli nad szkołą. Umbridge, znakomicie grana przez Imeldę Staunton, jest popierana przez Ministra Magii, który nie dowierza Potterowi, gdy ten ostrzega, że wcielenie Zła, Lord Voldemort, znowu przybierze cielesną postać i zagrozi światu.
Harry jako wichrzyciel staje się przedmiotem kampanii oszczerstw. Przeciwko ciemnym siłom mobilizuje się więc konspiracyjna armia młodych czarowników, skrycie kierowana przez dyrektora szkoły Albusa Dumbledore i szkolona przez Pottera. Z pomocą centaurów i olbrzymów armia radzi sobie z komisarką Umbridge – i ocala Hogwart od dyktatury – ale pozostaje jeszcze końcowa konfrontacja z ludźmi Voldemorta. W pułapce przez nich zastawionej ginie ojciec chrzestny Pottera Sirius Black (świetny w tej roli Gary Oldman), ale nasz bohater triumfuje, bo udowodnił, że Zły (Ralph Fiennes, chociaż tak zdeformowany, że z trudem rozpoznawalny) rzeczywiście powrócił.
Na miotłach nad Londynem
Jak można było się spodziewać, najnowszy Harry Potter imponuje efektami specjalnymi i fajerwerkami baśniowej wyobraźni – podziemne Ministerstwo Magii, latające skrzydlate konie i lot na miotłach nad Londynem ogląda się doskonale. Znakomite zdjęcia zrobił nasz rodak Sławomir Idziak, a szczególną przyjemnością jest, jak zawsze, mistrzowska gra – brytyjskich przeważnie – aktorów: wspomnianych już Staunton i Oldmana, Maggie Smith, Alana Rickmana, Michaela Gambona i Emmy Thompson. Film jednak nie ma dramaturgii, przypomina byle jaką składankę sekwencji, w dodatku niezbyt logicznie powiązanych ze sobą, a już na pewno nie potęgujących napięcia, dramatu wydarzeń i emocji. Do końca nie wyjaśnia się (przynajmniej na ekranie), dlaczego właściwie Minister Magii tak upierał się przy negowaniu zagrożenia ze strony Voldemorta.
Chwilami „Zakon Feniksa” po prostu nuży, tak jakby autorom wyczerpała się inwencja. Powielają stare pomysły i ciągną całą historię na siłę. Film nie dorasta do pięt najwybitniejszym dziełom fantasy, jak trylogia „Władca Pierścieni” Petera Jacksona według Tolkiena czy inne filmy tego reżysera, a zresztą konkurencja w tym gatunku rośnie. Rozczarowanie – które podziela większość amerykańskich recenzentów – wynika częściowo z podniesienia poprzeczki: poprzednie dwa filmowe odcinki serialu: „Więzień Azbakanu” i „Czara ognia” były znacznie lepsze, wciągały nawet czasem magią kina i poetyckim nastrojem. Wytwórnia Warner Brothers wynajęła jednak do ich realizacji Alfonso Cuarona i Mike’a Newella, należących do światowej czołówki reżyserów młodszego pokolenia, utalentowanych artystów. Najnowszy produkt jest dziełem brytyjskiego telewizyjnego reżysera Davida Yatesa, rzemieślnika, który wielkiego ekranu i fantastyki najwyraźniej nie czuje. Niestety, ma podobno robić także kolejny odcinek.
Narzekania te nie mają wszakże większego znaczenia – młodzież i dorosłe dzieci i tak pójdą do kina na „Zakon Feniksa”, tak jak oglądali, często po kilka razy, wszystkie poprzednie filmowe odcinki. Pierwsze cztery przyniosły na całym świecie ponad 3 mld dol. dochodu. Podobnie będzie na pewno z „Deathly Hallows”, ostatnią księgą przygód Harry’ego. Jej pierwszy nakład w samych tylko Stanach Zjednoczonych wydrukowano w 12 mln egzemplarzy. Światowa sprzedaż dotychczasowych sześciu ksiąg Pottera przekracza 325 mln egzemplarzy. Przetłumaczone na 65 języków, pochłaniają je czytelnicy w tak odległych od Zachodu krajach jak Chiny czy Indonezja, co może być przyczynkiem do rozważań o różnicach między kulturami.
Szekspir to nie jest
Osobna historia to słynna już zawrotna kariera twórczyni postaci Harry’ego i autorki bestsellera. Joanne K. Rowling była bezrobotną samotną matką bez grosza, kiedy pisała pierwszą swoją książkę, odrzucaną kolejno przez wydawnictwa. Bloomsberry, które zdecydowało się w końcu na druk próbnych 4 tys. egzemplarzy, przekonało ją, aby imię Joanne ukryć pod inicjałem, gdyż obawiano się, że chłopcy nie zechcą czytać książki napisanej przez kobietę. Dziś licząca sobie 41 lat Rowling zarobiła już na Potterach miliard dolarów – więcej niż jakikolwiek autor w historii. Jest bogatsza niż królowa Elżbieta II.
Harry Potter przekroczył granicę popularnej literatury i filmu; stał się fenomenem kulturowym i globalnym towarem. Fani młodego czarodzieja paradują w kinach w jego staroświeckich okrągłych okularach i szpiczastych czarnych kapeluszach, i grają w komputerową grę wideo opartą na jego przygodach. W sieci powstały dziesiątki portali, w których czytelnicy książki i widzowie ekranizacji wymieniają się wrażeniami i dopisują swoje wersje dalszego ciągu. W Orlando na Florydzie ma powstać w 2010 r. Disnejowski park tematyczny Pottera. Gadżety ze szkoły Hogwart sprzedają się masowo podobnie jak miecze i maski Dartha Vadera z „Gwiezdnych wojen”. Odtwórcy postaci Harry’ego i jego dwojga przyjaciół Hermiony i Rona – Daniel Radcliffe, Emma Watson i Rupert Grint, dziś już 17-letni – są gwiazdami rozchwytywanymi przez media, które śledzą ich aktorskie postępy i węszą za sensacjami w ich prywatnym życiu.
Fakt, że miliony dzieci rzuciły się łapczywie na książki J.K. Rowling, zaskoczył teoretyków kultury masowej. Życie w epoce telewizji, wideoklipów, gier komputerowych nie sprzyja przecież czytaniu. Może więc coś się zmienia i młodzież znowu sięgnie po książki? – zastanawiają się socjologowie. Dane zgromadzone przez amerykańską National Endowment for the Arts (państwową fundację dotującą kulturę i sztukę) wykazały jednak, że nic podobnego nie następuje: nastolatki nie czytają, a lektury obowiązkowe w szkołach przerabiają głównie w brykach z Internetu. Potter nie wywołał więc żadnej rewolucji kulturalnej, co może potwierdzać, że raczej gładko wpisał się w ukształtowaną przez ruchome komiksy wyobraźnię współczesnych dzieci i tych dorosłych – podobno coraz liczniejszych – którzy też zachwycają się przygodami czarowników.
Dorosłe dzieci
Wobec inwazji elektronicznych zabawek nawyk czytania mógłby powrócić prawdopodobnie dopiero wraz z nawykiem myślenia, a przyznajmy, że Harry Potter nie pobudza do refleksji intelektualnej, co zdarza się w literaturze dla dzieci, np. w „Alicji w krainie czarów” Lewisa Carolla czy „Małym księciu” Saint-Exupéry’ego. Prozę pani Rowling, okraszoną brytyjskim humorem, czyta się lekko i z przyjemnością, czuje się nawet ducha narracji Dickensa, ale – jak zgadzają się krytycy – Szekspir to nie jest. Baśń o Potterze odwołuje się do emocji, odwiecznych dziecięcych lęków i marzeń, jest szlachetnym moralitetem, ale ujmującym świat w tradycyjnych, prostych kategoriach walki dobra ze złem.
Intelektualiści amerykańscy, jak literaturoznawca Harold Bloom, wybrzydzają, że oszałamiający sukces książek Rowling to przejaw kulturalnego infantylizmu, ogarniającego dorosłych. „Żyjemy w świecie moralnej dezorientacji i masowa ucieczka do krainy Pottera podkreśla tylko głębię tego pomieszania” – pisze w Spike-online Jeannie Bristow. Niektórzy twierdzą nawet, że powodzenie książek o HP to przede wszystkim rezultat doskonałego marketingowego opakowania. To już ocena niesprawiedliwa, bo w końcu pierwsza księga serialu przebiła się sama. HP utrafił bowiem w niektóre autentyczne niepokoje i wrażliwości współczesnych nastolatków – na przykład ich cierpienia w tak licznych dzisiaj rozbitych lub dysfunkcjonalnych rodzinach, udręki półsieroctwa i poszukiwania zagubionej tożsamości, które to motywy często powracają w historii Harry’ego. W opowieści Rowling niektórzy dopatrzyli się nawet odbicia społecznych frustracji Brytyjczyków w epoce bezlitosnego thatcheryzmu, kontynuowanego przez byłego premiera Blaira – co idzie już chyba zbyt daleko. A jeżeli nie idzie, to wymowa książek jest raczej konserwatywna: pochwala się indywidualną zaradność i przedsiębiorczość zamiast polegania na państwowej biurokracji.
W każdym razie, jeżeli obniżyć poprzeczkę i wartość książkowych i filmowych Potterów mierzyć względną miarą, to pozostaje pytanie, czy ich szlachetne, choć banalne przesłanie nie jest w końcu lepsze od tego, co na co dzień serwuje się nastolatkom karmionym w telewizji i Internecie przemocą i wulgarnością. Co komu szkodzą zwycięstwa małych czarowników na miotłach nad mocami zła?
Czy Harry jest poganinem?
Okazało się jednak, że ten właśnie kluczowy, choć nie całkiem nowy pomysł Rowling – pokazanie czarnoksięstwa i sztuk magicznych jako sił dobra – przeszkadza religijnym fundamentalistom. To, co najbardziej zapewne pociąga dzieci w Harrym Poterze, czyli zaopatrzenie w moce nadprzyrodzone śmiertelników (którzy w tradycji chrześcijańskiej byli nieodmiennie wcieleniem zła), uznano za propagowanie pogaństwa i okultyzmu. Świat nadprzyrodzony to bowiem wyłączna domena Boga, jego moce w rękach ludzkich prowadzą do zniszczenia – ostrzega katolicki pisarz Michael D. O’Brien. Alarmuje on, że w miarę ukazywania się poszczególnych odcinków przygód Pottera pogańskie sekty w Anglii i Niemczech rosną w siłę.
Za pontyfikatu papieża Jana Pawła II Watykan ustami swego urzędnika wydał w 2003 r. opinię zinterpretowaną jako zielone światło dla książek J.K. Rowling. Protestanccy konserwatyści uznali to za kolejny dowód, że katolicyzm to religia szatana. Następca polskiego papieża Benedykt XVI jest podobno bardziej krytyczny wobec potteromanii. W kontekście sporu – czy panią Rowling należałoby spalić na stosie – szczególnego znaczenia nabiera zakończenie serii. Jeżeli autorka uśmierci swego bohatera, nada to całej historii – zdaniem niektórych – sens religijny, zgodny nawet z Ewangelią. Tak na przykład uważa amerykański dziennikarz Jeff Diamant, który w Internecie porównuje Pottera do... Chrystusa, a jego mistrza Dumbledore’a do Boga Ojca.
Jak widać, żyjemy rzeczywiście w czasach konfuzji – pomieszania pojęć. Co do przewidywanej ewentualnej śmierci Harry’ego, to należy przypomnieć, że inni protagoniści słynnych seriali powieściowych też ginęli w ostatnich odcinkach, by potem cudownie odżyć, jak choćby Sherlock Holmes. Nie traćmy więc nadziei.
Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.