Doroczne wręczenie antynagród to dobra okazja, żeby zastanowić się nad kulturą hejtu. Daleko odeszliśmy bowiem od czasów, gdy złośliwa krytyka – celował w niej Zygmunt Kałużyński, surowo trakujący skarby polskiej kinematografii i jej twórców – brała się z miłości do kina. Dziś rządzi się zupełnie innymi prawami – ma dostarczać rozrywki zastępczej i żerować na emocjach w sieci. Złote Maliny są dowodem, że winy nie ponosi sam internet, a natura ludzka – on tylko jak zwykle rzecz wydobył i powiększył.
Zgniłe maliny
Tegorocznym laureatem „nagrody dla najgorszego filmu” został „Kubuś Puchatek. Krew i miód”, tani horror w stylu slasher, którego bazą był jedynie fakt wygaśnięcia w USA praw do słynnego misia z książek A.A. Milne’a. Można pomyśleć, że nagroda słusznie piętnuje takie prymitywne próby zbudowania i sprzedania kontrowersji – gdyby nie to, że opiera się na podobnych emocjach.
Ogłoszenie horroru na podstawie przygód poczciwego pluszaka przyniosło przecież przewidywalne zainteresowanie, z którego korzysta teraz sama nagroda. Tymczasem historia pokazuje, że antynagroda była przyznawana niesprawiedliwie – kontrowersje wzbudziło m.in. nominowanie dziecięcej aktorki Ryan Kiery Armstrong; Maliny wystosowały przeprosiny. Podobnie uczyniły po nominowaniu Bruce’a Willisa w kategorii „Najgorszy film z Bruce’em Willisem”. Jak się okazało,